środa, 30 listopada 2011

Twierdza Wewnętrzna - Mieszkanie Czwarte

„...ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują.” (1Kor 2,9)
Czwarte mieszkanie: trwa nadal walka duchowa, ale jawią się pierwsze interwencje Boga, budzą się nowe siły, jawią się nowe racje i nowe formy życia razem ze szczególnym skupieniem. Mieszkanie to oznacza początek modlitwy nadprzyrodzonej, czyli kontemplacji wlanej, tzw. modlitwy mistycznej odpocznienia. Dusza żyje aktami cnót: wiary, nadziei i miłości. Jest to jednak mieszkanie modlitwy mieszanej, przyrodzonej i nadprzyrodzonej. (T.wstęp)
Święta dostrzega, że życie Boga w duszy to odrębna rzeczywistość. Przeżywa je w sercu. Nie musi już używać inteligencji i wyobraźni aby odczuwać obecność Boga. Jest jej to dane w głębi serca. Pojawia się przyjemność płynąca z modlitwy, radość serca, pragnienie osobistego kontaktu z Bogiem. Dusza coraz bardziej jest porywana przez Boga do życia nadprzyrodzonego.
Czwarte to mieszkanie, tym samym, że więcej już jest zbliżone do miejsca, gdzie przebywa Król, pięknością i ozdobnością swoją przewyższa wszelkie poprzednie. Są tam dla oka i dla umysłu rzeczy tak wytworne i tak wysokie, że rozum daremnie się sili na objaśnienie ich i cokolwiek by o nich powiedział, nigdy nie zdoła znaleźć wyrazów tak odpowiednich... (T.IV.1.2)
Tutaj zaczyna dusza odczuwać piękno, które ją otacza w twierdzy, tak wzniosłe i nieopisane, że ten który tam nie dotarł nie pojmie tego rozumem. Bóg nawiedza duszę w kontemplacji i prowadzi ją w modlitwie odpocznienia. Nie ma ziemskiej radości i szczęścia, które by nawet mogły się zbliżyć swoim pięknem do tych łask. Tu dusza łączy się z Bytem pierwotnym – Bogiem – który jest jedynym Istnieniem, a ona jako ta, która trwa tylko Jego trwaniem, odnajduje swe źródło. Jak dogasający płomień drewna, który samotnie niknie z każdą chwilą, gdy znajdzie się na powrót w centrum ogniska, znów się rozpala, bo znalazł swe źródło.
Do tego czwartego mieszkania zwierzęta owe jadowite, o których mówiłam, rzadko już kiedy się wciskają, a choćby się i wcisnęły, nie czynią już szkody, ale raczej przynoszą pożytek. Owszem daleko lepiej, zdaniem moim, gdy się wcisną i duszy w tym stanie modlitwy wojnę wydają; inaczej bowiem mógłby ją szatan oszukać, zwyczajne pociechy podając jej za smaki nadprzyrodzone, jakich Bóg sam użycza, i mógłby jej tym sposobem o wiele większą szkodę wyrządzić, niżby jej zaszkodziły pokusy; a przynajmniej mógłby pozbawić ją zysków duchowych, oddalając od niej to, co miało jej być na zasługę i trzymając ją w stanie naturalnego uniesienia. (T.IV.1.3)
Zdarza się, że szatan widząc odwagę duszy w walce z jadowitymi gadami, które są pokusami przyjemności ziemskich, odstępuje od ataku, zmienia taktykę i jawi się w pociechach duchowych. Dusza, która nie szuka tych przyjemności, staje się odporna na to zwodzenie. Ataki często zmieniają się z duchowych w cielesne tak jakby szatan szukał wyłomu w twierdzy. Gdy znajdzie małą szczelinę, wciska się niczym wąż. Dusza zatracona w pociechach duchowych, lepiej żeby upadła cieleśnie ukąszona przez jadowite zwierzę, niżby miała być zwiedziona przez smaki i pociechy złego ducha. Gdy upadnie w ten sposób, zrozumie jaką nędzą w istocie jest bez łaski. Gdy zostanie natomiast zwiedziona, urasta w pychę i w łakomstwo duchowe, którego nigdy nie ma końca.
Otóż zdaje mi się, że jak te pociechy, które nam sprawia jakaś pomyślność ziemska, niewątpliwie są czysto naturalne, tak również naturalne są i te pociechy, których doznajemy z rzeczy Bożych, choć te ostatnie są szlachetniejsze, lecz i w tamtych nie było nic złego; poczynają się one z nas samych, a kończą się w Bogu. Smaki zaś nadprzyrodzone poczynają się z Boga, a my je odczuwamy i cieszymy się więcej jeszcze niż tamtymi. (T.IV.1.4)
Pociechy, o których mówię, nie rozszerzają serca, raczej je zwykle poniekąd ściskają, choć dusza zawsze ma przy tym to zadowolenie wewnętrzne, że czuje, iż wszystko to czyni dla Boga. Płyną zatem obfite łzy, które zdaje się w pewnej mierze źródło swoje mają w namiętności. (T.IV.1.5)
Tak więc pociechy same w sobie nie są złe. Bóg udziela ich ze swojej dobroci i miłości widząc starania duszy w jej drodze ku Niemu. Należy je przyjąć z wdzięcznością i dziękować Bogu, ale też nie szukać ich. Tak jak robotnik przy żniwach, gdy jest mocno utrudzony, z wdzięcznością przyjmie dzbanek wody od bliźniego, podziękuje i ochoczo przystąpi do dalszej pracy, tak ten sam robotnik zostanie zwiedziony i porzuci pracę, gdy skosztując wody, pożądając więcej ochłody i orzeźwienia, zacznie szukać jej po okolicach.
...jeśli chcemy znaczny uczynić postęp na tej drodze i dojść do tych mieszkań, do których tęsknimy, nie o to nam chodzić powinno, byśmy dużo rozmyślały, jeno o to, byśmy dużo miłowały, a zatem i to głównie czynić, i do tego przykładać się powinnyśmy, co skuteczniej pobudza nas do miłości. (T.IV.1.7)
Otóż wiedzmy, że nie ta dusza więcej miłuje, która większych doznaje smaków i słodkości, ale ta, która mocniejsze ma postanowienie i usilniejsze pragnienie we wszystkim podobać się Bogu i pilniej się stara o to, by w niczym Go nie obrazić... (T.IV.1.7)
„Jeżeli chcesz być doskonały, sprzedaj swą wolę, daj ją ubogim duchem i idź za Chrystusem w łagodności i pokorze aż na Kalwarię i do grobu.” (Słowa światła i miłości - św. Jan od Krzyża)
Pomyślmy - szczytem miłości Jezusa, nie była góra Tabor ani żadne inne miejsce, a tylko góra Kalwaria. Tam wypełniła się doskonała miłość w cierpieniu i śmierci. Kto pokłada nadzieję na rozwój duchowy w słodyczach, sam wystawia się na działanie złego ducha, jest bowiem jak człowiek szukający siebie, miłości własnej, a to pociąga za sobą egoizm i pychę. Miłość natomiast szuka Boga a przez Niego drugiego człowieka, nie zważa na cierpienia ani na trudności. Miłość jest jak promienie Słońca padające na dobrych i złych. Miłość nie wybiera, bo jest bezinteresowna. Miłość nie osądza, ponieważ osąd byłby wartościowaniem tego za którego została wylana bezcenna krew Jezusa.
Różne bywają stopnie i różna siła tych naprzykrzonych roztargnień, według różnego stanu zdrowia i różnych okresów czasu. Niech cierpi biedna dusza, bo choć tu nie jest winna, inne przecie mamy winy, za które słuszna, byśmy cierpieli i na cierpliwość się zdobywali. (T.IV.1.14)
Ale potrzeba także i Bóg sam tego żąda, byśmy używały odpowiednich środków do oświecenia się i zrozumienia, co wyprawia w nas niespokojna wyobraźnia i przyrodzona ułomność, i byśmy tego, co nam diabeł podsuwa nie kładły na karb duszy, jakoby to było z jej winy. (T.IV.1.14)
Trwanie na modlitwie w stanie oschłości duchowej jest prawdziwą walką duchową. Jest ona dużo milsza Bogu niż trwanie duszy w słodkościach, ponieważ w walce dusza postępuje na swej drodze doskonałości, w walce odkrywa się jej wola i determinacja w trwaniu i dążeniu ku Bogu. Należy jednak wystrzegać się sytuacji w której brak jest rozeznania. Kierownik duchowy jest tu nieodzowny. Nie może dusza sama stawać do walki, bo nie zawsze wie z czym ma do czynienia. Nie wie wtedy czy to cierpienie w które popada jest miłe Bogu. Może się niesłusznie obwiniać działaniem złego, który wznieca myśli i wyobrażenia siejące zamęt i odciągające od Boga.
„Zaiste, podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa.” (Iz 55,10-11)
Woda płynąca za pomocą wodociągów są to, wedle rozumienia mego, te "pociechy" na rozmyślaniu powstające, których nabywamy przez rozważanie rzeczy stworzonych i przez pracę umysłu naszego, za czym woda ona, jeśli wreszcie, jak mówiłam, spłynie na duszę i sprawi w niej jaki pożytek, spływa z szumem, bo ostatecznie my sami własnym staraniem naszym ją sprowadzamy. (T.IV.2.3)
Tamta druga woda przeciwnie, tryska do duszy z samegoż zdroju, którym jest Bóg. Stąd to, gdy spodoba się boskiej dobroci Jego użyczyć nam tej łaski nadprzyrodzonej, działanie Jego sprawuje w nas te smaki z niewypowiedzianym pokojem, cichością i słodkością, które przenikają aż do dna istności naszej. (T.IV.2.4)
Podobnie jest z ogrodnikiem uprawiającym swój ogród. Ile musi się natrudzić, aby nawodnić cały teren, a efekt tych wysiłków jest umiarkowany. Przychodzi jednak czas, gdy trud jego zostanie nagrodzony. Łaska spłynie na duszę niczym deszcz na ogród, a owoce tej łaski będą doskonałe. Niech się dusza nie niepokoi brakiem łaski. Musi przetrwać czas posuchy, musi nawadniać usilnie rośliny, aby nie uschły. A gdy utrzyma je przy życiu, wcześniej czy później przyjdzie czas deszczu i ich rozkwitu.
Najlepszym sposobem otrzymania łask i pociech Bożych jest w ogóle się o nie nie starać. Po pierwsze dlatego, że dar ten jest wynikiem czystej i bezinteresownej miłości Boga. Po drugie, ten kto prosi zawsze będzie miał za mało pokory, ponieważ nie jest w stanie przysłużyć się Bogu swoimi nędznymi posługami. Po trzecie przysposobienie do otrzymania takiej łaski ma ten, który pamięta, że jest grzesznikiem i pragnie dla miłości Pana nie używać smaków ale naśladować Go i cierpieć. Po czwarte, Bóg nie zobowiązał się udzielać nam tych łask nadzwyczajnych, tak jak w swojej nieskończonej dobroci zobowiązał się dać nam chwałę wieczną, jeśli zachowamy Jego przykazania. Łaski te nie są konieczne do zbawienia, a On najlepiej wie czego nam potrzeba. Po piąte, starania nasze są daremne, bo łaski te nigdy nie popłyną tak jak woda płynie wodociągiem. Innymi słowy nasze rozmyślania, wysiłki i łzy są daremne, bo Bóg sam rozdziela, komu chce, i daje je częstokroć w chwili, kiedy dusza najmniej się tego spodziewa.
Starania o łaski, są jak ciągłe wypatrywanie chmur lub też sprawdzanie prognozy pogody, podczas gdy nie przynoszą one żadnych efektów, tylko odciągają od pracy – ręcznego nawadniania. Mogą wręcz tak odciągnąć duszę, że jej ogród uschnie.
Najlepsza więc, zdaniem moim, rada dla duszy, którą spodoba się Panu podnieść do tego mieszkania jest ta, ażeby bez gwałtu i zgiełku wewnętrznego starała się powściągać działanie rozumu, ale niech się nie kusi wstrzymać je zupełnie, bo owszem dobrze jest, by i on działał tu w mierze właściwej, by pomniał, że jest w obecności Boga i zważał, kto jest Ten, przed którym dano mu stawać. (T.IV.3.7)
W traktacie o modlitwie mówi Św. Piotr Z Alkantary: „Gdy człowiek za pomocą rozmyślania i pracy umysłowej doszedł do uspokojenia i smaku kontemplacji, winien zaprzestać tej pracy, a trwać w prostym wejrzeniu i myśli przed Bogiem... jeśli miłość jest już rozbudzona, nie trzeba myśli i podniet płynących z rozmyślania, gdyż wtedy nie byłyby one pomocą, ale przeszkodą”. (ósma przestroga -  Św. Piotr Z Alkantary)
Trzymając się porównania duszy do ogrodu, ogrodnik czyli rozum, powinien zaprzestać wszelkiej aktywności na rzecz nawadniania, jeśli widzi, że łaski zaczęły same spływać. Powinien być jedynie świadomy tego co się dzieje. Jakże śmieszny byłby widok ogrodnika biegającego z konewką i jakże bezowocna jego praca podlewania roślin w sytuacji padającego deszczu.
Otóż bywa nieraz tak, że podobne osoby, czy to skutkiem zbytnich umartwień, czuwań i modlitw, czy też wprost skutkiem słabej swej kompleksji, za każdą, jaką w sobie uczują, pociechą duchową doznają zarazem zniemożenia na ciele. Wewnątrz więc mają zadowolenie, zewnątrz opadanie na siłach. Jeżeli to jest tak zwany sen duchowy, a jest to coś wychodzącego nieco dalej poza to, o czym tu mówię, to nic złego. One jednak, biorąc jedno za drugie, wyobrażają sobie, że to czysto fizyczne osłabienie jest także objawem duchowym i poddając się jemu, wpadają w rodzaj upojenia, a że to upojenie, skutkiem wzmagającego się coraz bardziej poddawania się i słabnięcia natury, coraz wyżej się potęguje, więc gdy dojdzie do pewnego stopnia, zdaje się im, że mają zachwycenie. (T.IV.3.12)
Kiedy taka rzecz prawdziwie pochodzi od Boga, wtedy, zważmy to dobrze, choć będzie omdlewanie wewnątrz i zewnątrz, dusza przecież nie mdleje, owszem, żywo czuje szczęście swoje i niewypowiedzianą ma radość, widząc siebie tak blisko przy Bogu; nigdy też ten stan nie trwa tak długo, ale po krótkiej chwili przemija. Może wprawdzie to upojenie w ciągu tejże modlitwy się powtarzać, ale nigdy ono nie dochodzi do tego stopnia, by zdrowie i siły ciała od niego niszczały, ani nie sprawuje w nim nigdy bólu zewnętrznego. (T.IV.3.13)
Święta przestrzega tu przed różnymi stanami duszy, które wpływają również na ciało. Chodzi tu o różne omdlenia przy modlitwie. Jeśli dusza czuje radość i pokój, odczuwa obecność Boga a ciało ogarnia spoczynek, jest to działanie łaski Bożej. Spoczynek ten nie przeciąga się zbyt długo a i ciało nie czuje bólu. Kiedy dzieje się inaczej, osoba ta powinna porozmawiać z kierownikiem duchowym.
Zdarzają się wreszcie - jak i sama takie znałam - głowy tak słabe i tak bujnej fantazji, że cokolwiek im na myśl przyjdzie, to zaraz biorą za rzeczywistość i zdaje im się, że widzą to na oczy. Jest to stan bardzo niebezpieczny, ale na teraz o nim nie mówię, może powiem później. Długo i szeroko zastanawiałam się nad tym czwartym mieszkaniem, bo do niego, jak sądzę, najwięcej dusz wchodzi; a przy tym stykają się tu rzeczy przyrodzone z nadprzyrodzonymi, łatwiej tu więc diabeł zwodzić i szkodzić może niż w dalszych mieszkaniach, o których jeszcze mówić będę, a do których trudniejszy ma przystęp dzięki większej bliskości Pana, który niech będzie błogosławiony na wieki, amen. (T.IV.3.14)
Czwarte mieszkanie jest na pograniczu natury i łaski. Mieszają się tu naturalne modlitwy duszy z łaskami nadprzyrodzonymi. Również zagrożenia jakie stąd płyną są dwojakiego rodzaju: kuszenie duszy pokusami jakie nawiedzały ją w niższych mieszkaniach oraz zwodzenia pociechami duchowymi. Dusza tu zaczyna odczuwać wzniosłość świata duchowego i o ile wytrzyma napór ego do szukania w tym przyjemności, Bóg pociągnie ją do wyższych mieszkań. W tym mieszkaniu niezbędny jest kierownik duchowy, który przeszedł podobną drogę. Bez tego dusza będzie błądziła, postępowała ale i cofała się. Mimo to dla Boga widzącego czyste serce człowiecze, nie ma barier w udzielaniu się duszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz