czwartek, 29 grudnia 2011

Twierdza Wewnętrzna - Mieszkanie Szóste


A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze - trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu - szmer łagodnego powiewu.” (1Krl 19,11-12)
Szóste mieszkanie: Bóg przemienia wewnętrznie duszę, która przyjmuje działanie Boże. Następują gwałtowne ekstazy, radykalne oczyszczenia duszy, które wywierają ogromny wpływ na postęp w doskonałości. Bóg objawia się duszy przez widzenia i mówi do niej słowami skutecznymi. Jest to stan modlitwy ekstatycznej i zaręczyn duchowych. Modlić się, znaczy dla duszy tyle co żyć. Dusza stale trwa w intensywnej modlitwie wewnętrznej. Dusza raniona miłością Boga tęskni za niebem. (T.wstęp)
Bóg przygotowuje duszę do zaręczyn duchowych, które nastąpią przed wejściem do ostatniego mieszkania. Dusza coraz ściślej łączy się z Panem a jednocześnie przechodzi gwałtowne oczyszczenia, które są niezwykłym cierpieniem. Początkowo cierpienia przychodzą od innych osób i niszczą próżną chwałę:
Zacznę od najmniejszych, a do nich najpierw zaliczam szemrania i sądy ludzi, wpośród których ta dusza żyje, albo i takich, z którymi żadnej nie ma styczności i którzy, zdawałoby się, mogliby zgoła nie wiedzieć o jej istnieniu. Mówią więc: "jak to udaje świętą"; "jakie dziwactwa wyprawia dla oszukania świata, dla wyniesienia siebie nad drugich, przecież wielu chrześcijan jest lepszych od niej bez tych nadzwyczajności".
Ci, nawet których poczytywała za przyjaciół, odwracają się od niej i najostrzej ją sądzą, i od nich właśnie najwięcej ma do cierpienia, mówią bowiem oni: "wyraźnie ta dusza idzie na zgubę i oszukuje sama siebie"; "widocznie diabeł ją opanował"; "będzie z nią tak samo jak z tą lub ową, która tą drogą poszła na zatracenie"; "postępowaniem swoim pobożność i cnotę podaje w poniewierkę i zwodzi spowiedników swoich" (T.VI.1.4)
Człowiek najpierw przejmuje się tym co inni o nim mówią, różnymi oszczerstwami, następnie znów cierpi, gdy go zbytnio chwalą. Święta Teresa podpowiada czterema racjami jak przyjąć te rzeczy:
Pierwsza ta, że w miarę, jak nabywa więcej doświadczenia, przekonywa się jasno, że ludzie z równą łatwością mówią dobrze o drugich, jaki i źle, że zatem, jak na nagany tak i na pochwały ich nie ma co zważać. Po wtóre, w oświeceniu wewnętrznym, którego Pan jej stopniowo coraz pełniej użycza, poznaje coraz wyraźniej, że wszelka cnota jej nie z niej samej pochodzi, jeno z daru łaskawości boskiej, więc tak się na nią zapatruje, jak gdyby ją widziała w kim innym, a nie w samej sobie, i nie myśląc o sobie, obraca ją wyłącznie na chwałę Boga. Po trzecie, jeśli z łask, jakich Pan jej użycza, inne dusze odniosły jaki pożytek, tłumaczy to sobie tak, że Bóg w łaskawości swojej dopuścił to dobro ich, używając jej za środek do ich postępu. Po czwarte na koniec, że ma ona już jedynie na celu cześć i chwałę Bożą, a nic nie dba o swoją i tym samym wolna jest od pokusy, która ją trapiła z początku, to jest od obawy, by pochwały jej oddawane nie stały się dla niej, jak stały się dla niejednej, przyczyną upadku; nie troszczy się więc o to, czy ludzie ją szanują, czy też nią gardzą, byleby, w zamian za poniżenie swoje, choć jednej duszy stała się pobudką do chwalenia Boga, a z nią samą niech się dzieje co chce. (T.VI.1.4)
Kolejne cierpienia dotykają ciało:
Różne choroby, nawet najcięższe, zwykł także Pan dopuszczać na duszę do tego stanu podniesioną. Jest to cierpienie o wiele większe od poprzedniego. Towarzyszą mu bóle bardzo dotkliwe, które, gdy dojdą do najwyższego stopnia ostrości, nie sądzę, by mógł być większy ból zewnętrzny na ziemi, choćby wziąć w porównanie wszelkie inne, choćby najgwałtowniejsze. Bóle te, trapiąc zewnątrz i wewnątrz całego człowieka, tak gnębią duszę, że nie wie sama, co z sobą począć; chętnie zgodziłaby się ponieść raczej choćby najsroższe, prędko kładące koniec życiu, męczeństwo, niż takie bóle cierpieć. (T.VI.1.6)
Zewnętrzne cierpienia są jednak niczym w porównaniu z wewnętrznymi:
Wspomnę tu najpierw o męce, jaką cierpi taka dusza, gdy natrafi na spowiednika małodusznego, który nie mając doświadczenia dróg życia wewnętrznego i spostrzegłszy tu rzeczy niezwyczajne, wszystkiego się lęka, o wszystkim wątpi, we wszystkim widzi niebezpieczeństwo. (T.VI.1.8)
Wszystko to jednak byłoby jeszcze niczym, gdyby nie ta myśl dręcząca, która ją wciąż prześladuje, że nie umie zdać spowiednikom dokładnej sprawy z wewnętrznego stanu swego, że tylko ich oszukuje, i jakkolwiek najpilniej roztrząsa sumienie swoje, tak iż żadnego nie pominie, mimowolnego nawet poruszenia, żeby go nie wyznała, wszystko to przecież nie zdoła jej uspokoić. Rozum jej w takie popadł zaćmienie, że nie jest zdolny rozróżnić i poznać prawdy, tylko wierzy ślepo, cokolwiek mu nasunie wyobraźnia, a diabeł, snadź z dopuszczenia Pana, chcącego tym sposobem wystawić duszę na próbę, zarzuca ją tysiącem niedorzecznych myśli i wmawia w nią, że już jest odrzucona od Boga. Uciski te wewnętrzne taką jej zadają mękę dojmującą i nieznośną, że nie wiem, z czym bym ją porównać mogła, chyba tylko z mękami, które potępieni cierpią w piekle; bo jak na męki piekielne, tak i na tę zawieruchę wewnętrzną żadnej znikąd nie ma pociechy. (T.VI.1.9)
Te cierpienia przygotowują duszę do łaski obcowania z Bogiem. Tak jak człowiek nie może spojrzeć wprost na Słońce, ponieważ mógłby oślepnąć, tak dusza nie może stanąć przed Bogiem bez przygotowania. Jeśli Bóg zechce ją dotknąć, zsyła na nią łaskę swojej obecności w różny sposób.
Nieraz w chwili, gdy dusza najmniej się tego spodziewa, gdy zgoła nie myśli o Bogu, Pan nagle swoją boską mocą ją budzi, jakby jasny meteor na chwilę się ukazujący, jakby uderzenie gromu, tylko bez huku żadnego ni łoskotu; dość, że dusza wie i czuje, że usłyszała wezwanie swego Boga i tak wyraźnie to czuje, że nieraz, w początkach zwłaszcza, przerażona tym niespodzianym wezwaniem, drży cała i żali się nawet, choć bólu żadnego nie doznaje. Wyraźne ma uczucie rany jej zadanej, rany nad wyraz słodkiej; kto ją zranił i jak, tego nie wie, ale to jasno widzi, że jest to rzecz niewypowiedzianie kosztowna i droga, i chciałaby nigdy nie być wyleczona z tej rany. (T.VI.2.2)
Są i inne jeszcze sposoby, których Pan używa na rozbudzenie duszy. Zdarza się, że w chwili, gdy dusza modli się ustnie tylko i prawie nie myśli o rzeczach wewnętrznych, znienacka ogarnia ją i przenika jakby płomień rozkoszny i zarazem całe je wnętrze napełnia się jakby wonią jakąś niewypowiedzianie słodką, a tak silną, że udziela się wszystkim zmysłom i na wskroś ją przejmuje. (T.VI.2.8)
Te dotknięcia są czystą łaską i darem Boga. Nie ma tu cierpienia i wątpliwości dotyczących źródła tych łask. Są one tak przejmujące i taki spokój dają duszy, że nie ma tu mowy o przewidzeniu, mamieniu szatańskim lub własnej wyobraźni.
Są i inne działania Boga w których udziela się duszy:
Są to pewne mowy i słowa, które w rozmaity sposób dają się słyszeć duszy. Czasem słowa te dochodzą do niej jakby z zewnątrz, czasem znowu z samego jej wnętrza; czasem brzmią one w samej tylko najwyższej części, czasem znowu tak się dobitnie na sposób mowy wyraźnie rozlegają, iż słyszy je uszami. Nieraz i często nawet może to być urojenie, zwłaszcza u osób chorobliwej wyobraźni albo wyraźnie podlegających melancholii. (T.VI.3.1)
Tutaj święta zaleca wielką ostrożność, gdyż słowa te mogą pochodzić nie tylko od Boga, ale również od Złego jak i z wyobraźni:
Dlatego też każda, nie tylko chora, ale i zdrowa, słusznie się takich nadzwyczajności obawiać powinna, dopóki nie nabędzie jasnego poznania działań ducha Bożego. W początkach więc, twierdzę to bez wahania, zawsze będzie najlepiej sprzeciwiać się tym niezwykłym objawom i tłumić je w sobie ile możności. Jeśli one pochodzą od Boga, takie odrzucanie ich przez pokorne uznanie swej niegodności będzie tym dzielniejszą dla duszy pomocą do postępu w dobrym. (T.VI.3.3)
Ponadto święta przestrzega przed pychą i fałszywymi słowami:
To jedno tylko dobrze sobie zapiszcie w sercu i w pamięci: choćby te słowa rzeczywiście i niezawodnie były od Boga, nie dowodzi to bynajmniej, byście wy były dobre i lepsze od drugich;... Każde słowo, niezupełnie zgodne z Pismem św. odrzućcie od siebie, jako pochodzące od szatana, ... (T.VI.3.4)
Są pewne znaki, które pomagają rozeznać pochodzenie słowa:
Pierwszym i nad inne pewniejszym jest wszechwładna potęga i siła, jaką słowo Boże w sobie zawiera, staje się więc nie tylko słowem, ale i czynem. Objaśnię to bliżej. Weźmy na przykład duszę udręczoną do najwyższego stopnia strapieniem wewnętrznym, o którym wyżej mówiłam, i zaciemnieniem rozumu i oschłością ducha. Otóż, od jednego takiego słowa, od jednego: nie smuć się, które w sobie usłyszy, natychmiast odzyskuje spokój, pocieszenie i jasne oświecenie wewnętrzne. (T.VI.3.5)
Drugim znakiem jest wielki spokój, jaki słowo, od Boga pochodzące pozostawia w duszy, pobożne skupienie i radosna gotowość od oddawania chwały Panu. (T.VI.3.6)
Trzeci znak jest ten, że słowa, pochodzące od Boga, nie tak prędko uchodzą z pamięci, jak to bywa ze słowami, które tu na ziemi słyszymy od ludzi. (T.VI.3.7)
Ponad te znaki najwyższy priorytet ma opinia spowiednika:
Wszak On sam nakazał, byśmy spowiednika uważały za zastępcę Jego, który nas upewnia, czy to, co słyszałyśmy, było istotnie słowem Jego. ... A Pan i spowiednika natchnąć potrafi, gdy zechce, i sprawić to, że uwierzy i uzna w tych słowach działanie ducha Jego. (T.VI.3.11)
Innym sposobem, dużo bezpieczniejszym i pewnym, którym Bóg mówi do duszy są widzenia umysłowe. Sprawiają one przedziwne skutki.
Gdy Bóg mówi, słowa Jego tak są wyraźne i jasne, że każda zgłoska niezatarcie utkwi w pamięci i chociażby sens był ten sam, sposób wyrażenia rzeczy jest zupełnie inny. W urojeniach wyobraźni, przeciwnie, mowa nie jest tak jasna ani słowa tak dobitne; brzmią one raczej jakby niewyraźne dźwięki, słyszane w stanie na wpół sennym. (T.VI.3.12)
Po wtóre, dają zrozumieć te słowa takie rzeczy, których dusza zupełnie nie miała na myśli. (T.VI.3.13)
Po trzecie, gdy Bóg mówi, dusza nic sama nie tworzy, tylko słucha; przeciwnie, przysłuchując się słowom urojonym w wyobraźni, podobna jest do człowieka, który sam sobie w myśli układa, co chce, aby mu kto powiedział. (T.VI.3.14)
Po czwarte, różna bardzo jest tej dwojakiej mowy treść i siła; w mowie Bożej jedno słowo daje naraz zrozumienie wielu rzeczy, których rozum ludzki nie zdołałby tak w jednej chwili objąć i wyrazić. (T.VI.3.15)
Po piąte na koniec, głos od Boga pochodzący, oprócz słów mówi czasem milcząco i wyraża nieraz w sposób, którego określić nie zdołam, dużo więcej niż się zawiera w samym jego brzmieniu. (T.VI.3.16)
Nieraz Pan na modlitwie zawiesza duszę poprzez zachwycenie, wyjście z siebie lub porwanie. Są to określenie dotyczące tego samego stanu, który wymaga od duszy wielkiego męstwa, ponieważ często dusza nie wie co się z nią dzieje i wszelką traci nad sobą władzę.
W chwili, gdy Pan zechce na duszę zesłać zachwycenie, zamykają się na rozkaz Oblubieńca, jak mówiłam, drzwi wszystkich mieszkań, i nie tylko mieszkań, ale i samejże twierdzy i zewnętrznych jej murów. Zatrzymuje się oddech do tego stopnia, że zachwycona, choćby, jak bywa niekiedy, zachowała jeszcze na chwilę władzę innych zmysłów swoich, ani słowa przemówić nie zdoła. Najczęściej jednak i zmysły, i wszystko od razu ulega zawieszeniu. Ręce i wszystkie członki stygną, jakby już dusza z nich wyszła; czasem niepodobna już dostrzec najmniejszego znaku życia. Trwa to w tym najwyższym stopniu natężenia czas krótki. (T.VI.4.13)
Święta Teresa często czuła zawstydzenie z powodu zewnętrznych skutków ekstaz, które przydarzały jej się w obecności innych sióstr. Na pocieszenie usłyszała z ust Pana:
Nie martw się, ludzie albo Mnie chwalić będą, albo ciebie ganić, więc czy w pierwszym razie, czy w drugim, zawsze będziesz zysk miała. (T.VI.4.16)
Inny sposób zachwycenia zwany lotem ducha:
Drugi sposób zachwycenia, który ja nazywam lotem ducha, choć w gruncie rzeczy takim samym jest zachwyceniem, w wewnętrznym jednak na duszę działaniu swoim bardzo się różni od poprzedniego. Takie tu znienacka powstaje w duszy poruszenie, z taką nagłością i niepowstrzymaną szybkością duch czuje się porwany, że mimo woli, zwłaszcza w początkach, dostępującego tej łaski wielki strach ogarnia. (T.VI.5.1)
W dalszej części rozdziału,święta opisuje to tak:
Dusza tu, o ile zdołam zrozumieć, całkiem wychodzi z siebie i w tym stanie wspaniałe ogląda rzeczy, jakie Bóg jej objawia. Gdy zaś wróci do siebie, czuje w sobie niewypowiedzianie wielkie z owego zachwycenia pożytki. Za nic już ma wszystkie rzeczy ziemskie, bo w porównaniu z tym, co oglądała, wydają jej się tylko błotem. Życie na tej ziemi odtąd ciąży jej jak brzemię nieznośne i w czym się przedtem kochała, tym teraz się brzydzi. (T.VI.5.9)
Inne łaski, które przytacza święta w swym dziele to m.in. dar łez:
Niekiedy jednak, gdy wewnątrz ogień wielki zapłonie, z serca tego, choć tak nieużytego, sączą się łzy jak z alembiku. Takie łzy łatwo można poznać po skutkach; nie sprawują one żadnego wzburzenia w duszy, ale raczej przynoszą jej uspokojenie i pokrzepienie, a zdrowiu rzadko się zdarza, by zaszkodziły. (T.VI.6.8)
Rozradowanie, jakie dusza odczuwa podczas modlitwy:
Rozradowanie to, o ile rzecz rozumiem, zasadza się na dziwnie bliskim zjednoczeniu władz duszy z Bogiem, tylko że tu pozostawia im, jak również i zmysłom, swobodę, aby mogły się cieszyć szczęściem swoim, choć same nie pojmują, co to jest, czym się cieszą i w jaki sposób tym szczęściem się cieszą.
Tak wielką tu i nieobjętą dusza się cieszy rozkoszą, że chciałaby cieszyć się nią nie tylko sama, ale opowiadać ją wszystkim, aby wszyscy pomagali jej chwalić Pana, jak do tego jedynie dąży wszystko pragnienie. (T.VI.6.10)
Te wszystkie cierpienia i rozkosze tak zmieniają i oczyszczają duszę, że nie jest ona już w stanie żyć jak dawniej.
...żal za grzechy tym wyżej rośnie, im większe łaski dusza od Boga otrzymuje. Jest to ból, który, sądzę, że nigdy nas nie opuści, póki nie znajdziemy się tam, gdzie nic już boleć nie może. (T.VI.7.1)
...po otrzymaniu tej łaski pewna w nich następuje zmiana, że mianowicie nie potrafią już, jak przedtem, rozumem rozmyślać o tajemnicach życia i Męki Chrystusowej. (T.VI.7.7)
Jednak dopóki człowiek żyje w ciele, nie jest do końca uwolniony ze swojej nędzy i pokus. Dlatego święta przestrzega:
Chce jednak także, byśmy pamiętali na nędzę naszą i że nie jesteśmy godni takiej cudownej od Niego pomocy, byśmy zatem sami sobie pomagali, jak możemy. I mam to przekonanie, że jakkolwiek byśmy wysoki już stopień modlitwy osiągnęli, zawsze to nam będzie potrzebne. (T.VI.7.8)
...wielka i rażąca byłaby to niewłaściwość, gdyby dusza, choćby najwyżej uduchowiona, tak chciała stronić od wszelkiej myśli o rzeczach cielesnych, by nawet pamięć o najświętszym Człowieczeństwie wydawała się jej szkodliwa. (T.VI.7.14)
Ktokolwiek by doznawał owych ekstaz duchowych lub też był ich zupełnie pozbawiony, niech weźmie sobie do serca poniższe uwagi:
Pan każdą duszę prowadzi taką drogą, jaką widzi być dla niej potrzebną. Zapewne, że podobne łaski są dla duszy nimi obdarzonej przysposobieniem do wysokiego postępu w świętości, jeśli czyni z nich należny pożytek; ale nieraz też Bóg tą drogą prowadzi dusze bardzo słabe w cnocie. Samo więc posiadanie tych łask nie stanowi jeszcze osobliwej dla duszy zalety, tak samo jak nieposiadanie ich żadnej jeszcze nie czyni ujmy. Miarą świętości są cnoty; która wierniej i żarliwiej służy Panu w umartwieniu, w pokorze, w czystości sumienia, ta będzie świętsza nad drugie. (T.VI.8.10)
Wierzajcie, siostry, jedna jest tylko droga bezpieczna: chcieć tego, czego chce Bóg, który zna nas lepiej niż my same siebie. Oddajmy się w ręce Jego, niech czyni z nami i w nas wedle woli swojej. W takim postanowieniu trwając wolą niezachwianą, nigdy nie zbłądzimy i zbłądzić nie możemy. (T.VI.9.16)
Skutkiem owych łask Bożych jest niezwykła tęsknota za Bogiem:
A iż widzi siebie rozłączoną jeszcze z Nim i daleką od szczęścia posiadania Go, wraz z miłością rodzi się w niej i rośnie coraz większa za Nim tęsknota. (T.VI.11.1)
Dowiedziała się wówczas z własnego doświadczenia, że cierpienia duchowe nierównie bardziej dojmującą mają siłę, niż wszystko, co człowiek może ucierpieć na ciele. W taki sposób, myślała sobie, muszą cierpieć dusze w czyśćcu, które choć ciała nie mają, daleko większe przecież znoszą tam męki i katusze, niż wszelkie najsroższe bóle, jakich, żyjąc w ciele, doznać by mogły. (T.VI.11.3)
Mogłabym je obydwa połączyć w jedno, bo z szóstego mieszkania do siódmego nie ma drzwi zamkniętych; ale ponieważ w ostatnim są rzeczy, które się nie objawiają duszy dopóki do niego nie wnijdzie, dlatego wolałam je rozdzielić. (T.VI.4.4)
W siódmym mieszkaniu czekają duszę zaślubiny duchowe. Stan całkowitego złączenia ze Stwórcą, tak iż jest ona gotowa umrzeć i nie dostąpi czyśćca, bo życie ziemskie wypełniło swoją rolę.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

„Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę.” (Mt 13,44)
Czy słyszał ktoś o takim lub podobnym postępowaniu? Skarb jest po to, aby się nim cieszyć, aby przynosił korzyści. Czy ktoś znalazłszy np. złote monety w ziemi idzie sprzedać swój dom, aby kupić tą ziemię? Wydaje się, że raczej zabierze ze sobą te rzeczy i je spienięży. Jednak w biblijnej przypowieści mamy odniesienie do Królestwa niebieskiego. Królestwo jest ukryte w ziemi. Ziemia może być symbolem pokory, która jest deptana, orana, wykorzystywana do uprawy, może w siebie wszystko przyjąć i w której rośliny przynoszą owoce. Czyż taka ziemia nie jest duszą? Duszą w której Bóg uprawia swoją rolę? Tym skarbem może być również sam Bóg, który w duszy jest ukryty. Człowiek sprzedaje wszystko, aby zyskać nieśmiertelną duszę, w której mieszka Bóg. Nie może tego skarbu wydobyć z ziemi, ponieważ tylko w niej jest on bezpieczny. W pokornej ziemi ma swoje schronienie, a w świecie zostałby roztrwoniony. Jeśli rolą jest dusza, to czemu ów człowiek musi ją kupić? Przecież dusza jest jego. Owszem jest jego, ale prawowitym Właścicielem i jej Stwórcą jest Bóg. Ceną nabycia skarbu jest wyzbycie się wszystkiego co się posiada. Wtedy Bóg zamieszka w duszy, którą stworzył. W naszej rzeczywistości nie chodzi jednak o pozbycie się wszystkiego co się posiada. Chodzi raczej o uwolnienie się z przywiązania do swoich posiadłości. Można bowiem mieć wielki majątek, nie przywiązawszy się do niego, a można również nic nie mieć będąc zniewolonym pragnieniami posiadania. Tak więc wyzbycie się wszystkiego jest synonimem oczyszczenia duszy, aby została tylko rola ze swym skarbem. Święty Szczepan pierwszy męczennik sprzedał to co miał – swoje życie i nabył rolę ze skarbem czyli zachował swoją duszę w której zamieszkał Bóg.

sobota, 24 grudnia 2011

Boże Narodzenie

Czas Adwentu to błogosławiony czas oczekiwania w nadziei na nadprzyrodzone Światło dla świata. Przyjście na świat Dzieciątka Jezus, to kulminacyjny moment w dziejach Wszechświata. Niech Bóg Ci błogosławi i Twoim Bliskim, przez Jezusa Chrystusa Syna Bożego, abyś cieszył się darem nowego życia w Duchu Św. Niech Święta Rodzina: Jezus, Maryja i Józef będzie Ci wzorem do życia i natchnieniem w trudnych chwilach. Niech spełnią się Twoje pragnienia, abyś stał się tym kim Bóg pragnął Cię mieć. Niech czas świąt Bożego Narodzenia przyniesie Ci pokój serca i radość z przyjścia naszego Zbawiciela Jezusa na świat.


środa, 21 grudnia 2011

Opowieść Wigilijna

1 Gospoda

Judea – Mroczne czasy Heroda Wielkiego
Betlejem
W karczmie wieczorną porą gwar biesiadników nie ustępował pamiętnym bitwom Izraelitów. Każdy miał coś do powiedzenia a wręcz do zakrzyczenia. Przy nalewkach, przy których języki się rozwiązują, co trochę dochodziło do zwad i kłótni. Co ostrzejsze spory uciszane były przez pomagierów karczmarza – dwumetrowych osiłków.
Pora robiła się późna, gdy otwarły się z trzaskiem drzwi. W ciemnej przestrzeni nocy stała postać w kapturze świecącym od deszczu, który strugami spływał na ziemię.
-Nie ma miejsc – zakrzyknął karczmarz – WON!
Postać ani drgnęła. Cień na twarzy nie pozwalał rozpoznać kim jest nieproszony gość. W jednym momencie przy drzwiach pojawiło się dwóch pomocników z kijami.
-Nie słyszałeś co szef mówi? Nie ma miejsca dla takich śmieci jak ty.
W tym momencie koniec kija powędrował w stronę zakapturzonej głowy. Nie zdążył jej dosięgnąć, gdy rękojeść miecza pozbawiła połowy zębów jednego z osiłków. Drugi z nich schował się, gdyż odeszła mu ochota na konfrontację.
Nieznajomy wszedł, usiadł w koncie sali i nie zdejmując kaptura wbił wzrok w barmana. Ten, mimo że nie dostrzegał twarzy przybysza, wiedział, że musi go obsłużyć. Podszedł i z pogardą zapytał czego chce. Do pogardy wnet dołączyła odraza na widok twarzy, która mignęła w ułamku sekundy przy palących się świecach. Nie był to przyjemny widok. Nieznajomy miał szramę biegnącą od lewego martwego oka przez usta aż po żuchwę. Pamiątka po nieudanym zleceniu.
-Długo jeszcze będziesz dumał? - Wypalił zuchwale karczmarz. Jednak wewnątrz zaczął dygotać ze strachu. Dostrzegł pierścień, który noszą członkowie gildii zabójców.
-Co macie najmocniejszego?
-Coś się znajdzie. - Odwrócił się na pięcie i szybko odszedł za bar.
Po chwili człowiek w kapturze sączył powoli nalewkę lustrując gwarne towarzystwo. Jego fach płatnego zabójcy zaszczepił mu ostrożność w każdych okolicznościach. Było to jego przekleństwem, gdyż żył w ciągłym napięciu i był świadom, że każdy następny dzień może być jego ostatnim dniem. Dwa stoliki dalej dostrzegł grupkę rozprawiających o sprawach wiary. Dochodziły do niego strzępy zdań o historii, Dawidzie, Salomonie i czasach świetności Izraela. Patrzył na nich ze współczuciem i pogardą. Gdyby Bóg istniał naprawdę, to nie pozwoliłby na hańbę tego narodu. Druga myśl, która mu zaświtała: gdyby Bóg istniał to lepiej byłoby mi kamień młyński uwiesić na szyi i rzucić się w morze. Odkąd pamiętał, od najmłodszych lat był uczony zabijać. Było to dla niego tak naturalne jak spanie i jedzenie. Raz jeden w życiu jako dorastający młodzieniec zagubił się w tłumie i trafił do pewnej synagogi. Nie pamiętał już nawet w jakim mieście. Pamiętał za to doskonale co wtedy usłyszał:
„Nieprawość mówi do bezbożnika w głębi jego serca; bojaźni Boga nie ma przed jego oczyma. Bo jego własne oczy [zbyt] mu schlebiają, by znaleźć swą winę i ją znienawidzić.” (Ps 36,2-3)
Te słowa jątrzyły mu duszę przez jego parszywe życie. Były rysą na doskonałej machinie do zabijania. I nadszedł ten fatalny dzień. Dostał zlecenie: „Zabić córkę pewnego bogatego kupca”. Była to zemsta wspólników w interesach. Stanął przed domem kupca. Dostrzegł krzątającą się dziewczynę. Wiek ocenił na około 16 lat. Unikał jej wzroku, wyciągnął miecz. Jego wzrok jednak nieopacznie padł na twarz dziewczyny i coś w jego duszy się zbuntowało. Mimo to ruszył w jej kierunku nauczony bezwzględności w wykonywaniu zleceń. Z każdym krokiem narastała w nim walka. Był zaskoczony. Zawsze walczył na miecze, a teraz rozpoczął walkę wewnętrzną. Słowa psalmu paliły go jak żywy ogień. Stanął przed młodą żydówką i zobaczył w jej oczach - niewinność. Nigdy tego wcześniej nie widział. Stał z podniesionym mieczem chwilę i... .
-Masz pieniądze czy nie?!! - Z zadumy wyrwał go karczmarz. Abidan, bo tak brzmiało imię przybysza, wyjął z torby sakiewkę i rzucił w stronę gospodarza.
-Zostanę na noc. Powinno wystarczyć. Przynieś jeszcze nalewki i daj mi spokój.
Wrócił myślami do analizy swojego przeklętego życia. Jeśli Bóg istnieje, jestem przeklęty, moja dusza to czerń z jednym białym punkcikiem - ową dziewczyną, której nie pozbawił wtedy życia i tym samym złamał prawo gildii. Został wyrzutkiem. Był myśliwym a został zwierzyną łowną. Jego dawni towarzysze ścigali go teraz. Mimo to nadal dostawał zlecenia, bo był dobry w swym fachu. Dotknął twarzy. Szrama nie pozwalała zapomnieć o opłakanym stanie w jakim się znalazł. O mały włos nie zginął z ręki dawnego „przyjaciela”, któremu kiedyś zawdzięczał życie. Teraz on w ramach wdzięczności zafundował mu zejście z tego świata. Ale cóż, musiałem się bronić – usprawiedliwiał się sam przed sobą. Czym ja się różnie od innych zabójców, że mam takie rozterki? Dumał chwilę z pustym wzrokiem utkwionym w blat ławy. Tak, wiem. Mam skazę, która kosztowała mnie tak dużo – wiem, że czynię zło zabijając, a oni tego nie wiedzą i są przez to doskonali.

2 Mężczyzna i Niewiasta

Drzwi gospody otwarły się. W drzwiach stanął Mężczyzna. Miał twarz skupioną, oczy czarne, szukające wsparcia. Poruszał się niepewnie, ale było w nim coś z determinacji gotowej oddać nawet życie niż się poddać. Abidan znał ten typ zachowania. Zawsze był wtedy ostrożny. Determinacja szybko zmienia się w desperację, a wtedy nic nie jest pewne. Widział kiedyś jak zlekceważony chuderlak zabił dwóch rasowych wojowników, tylko dlatego, że nie miał już nic do stracenia. A ten tu Mąż był raczej postawny ale i łagodny. Dosłyszał jak rozmawia z karczmarzem. Józef miał na imię. Za Jego sylwetką dostrzegł brzemienną Niewiastę. Nawet zaczął Im współczuć, bo widział jaka jest pogoda i w jakim są stanie. Wiedział, że karczmarz Ich nie przyjmie, ale nie chciał Im pomóc, nie chciał już nic dobrego w życiu zrobić. Raz jeden zrobił i to kosztowało go zbyt wiele. Zanim drzwi zatrzasnęły się z trzaskiem przed przybyszami, jego wzrok skrzyżował się ze wzrokiem owej Niewiasty.
Poczuł palący ogień niczym rozżarzony metal. Drugi raz w życiu zobaczył niewinność w oczach. Jego wzrok z natury pełen nienawiści napotkał na wzrok pełny Miłości. Po chwili stracił przytomność. Kiedy się ocknął leżał na zewnątrz bez miecza, bez torby i bez pieniędzy. Jego chęć odwetu, została zagłuszona przez pamięć tej fascynującej pełni Miłości i tego wzroku. Wstał i ruszył przed siebie. Było ciemno. Rozglądał się. Szukał tej dziwnej Pary. Mężczyzny o imieniu Józef i młodej brzemiennej Niewiasty. Nie wiedział po co to robi, ale było to silniejsze od niego. Zaczął biec, krzyczał, potykał się, przewrócił się, podniósł się, znów biegł, znów się przewrócił, zwichnął nogę, biegł dalej kulejąc i w rozpaczy rozglądał się dokoła. Na nic. Zaczął płakać. Położył się na plecach i coś dziwnego dostrzegł na niebie.

3 Gwiazda

Gdy tak leżał w błocie a deszcz lał się strugami na jego twarz, na niebie pojawił się jasny przesuwający się punkt. Bardzo się zdziwił. Nie wiedział co to jest, ale ogień wewnętrzny znów go zaczął palić. Podniósł się i ruszył za tym świecącym punktem. Biegł powoli, resztkami sił, w głowie mu się ćmiło. Ale widział punkt i to się tylko liczyło. To małe światełko kojarzyło mu się z jego duszą, w której panowała nieprzenikniona czerń i tylko mały punkcik – darowanie życia pewnej dziewczynie. Jeden jedyny raz w swoim życiu. Było to jedyne dobro, które uczynił drugiemu człowiekowi. Zmęczenie dawało mu się we znaki. Poślizgnął się, upadł, stracił przytomność. Kiedy wstał, nie wiedział ile czasu minęło, ale o dziwo ta niby gwiazda wciąż była na nieboskłonie tak jakby na niego czekała. Zmotywowało go to do dalszej pielgrzymki. Przeczuwał w sercu, że to jest jego ostatnia pielgrzymka. Pielgrzymka, która jak stłumiony płomień nadziei przebija się w mroku zła którym był przesiąknięty do szpiku kości. Nie wiedział co go czeka. Nadal sądził, że jest w beznadziejnej sytuacji, ale przeczuwał coś nieokreślonego, coś naprawdę dobrego, coś ponad wszystko co widział w życiu.

4 Narodzenie

Gdy dostrzegł ogień w oddali z wrażenia osunął się na zbolałych nogach. Zwichnięta noga odezwała się bólem, zignorował ją i pokuśtykał w stronę ognia. Ogień dochodził z groty. Zobaczył inne osoby. Ich wzrok był również ogarnięty jakąś nieokreśloną nadzieją dobrego, jakie miało się za chwilę wydarzyć. Minął ich i zbliżył się do groty.
Natknął się na innego pielgrzyma, chyba pasterza owiec i zaczął go wypytywać:
-Co tu właściwie się dzieje?
-”Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel. (Iz 7,14) – odparł wieśniak.
Abidan wpadł w zdumienie. Co on gada? Skąd u niego taka wiedza? Niepojęte! Zbliżył się jeszcze dwa kroki.
W jednym momencie usłyszał cichy płacz Dziecka. Jasność z groty uderzyła go swoją mocą, tak, że musiał upaść i zasłonić oczy. Dochodzący płacz był niczym śpiew Aniołów. Jego dusza również śpiewała. Ogarnęła go dziwna moc. Zaczął mówić ni to do siebie ni to do kogoś: „Synu Boży zmiłuj się nade mną grzesznikiem. Wyrzekam się zła. Oddaje Tobie moją duszę.” Nie wiedział dlaczego to mówi, ale był pewny, że tak ma być. Leżał twarzą do ziemi i powtarzał bez końca te słowa: „Synu Boży zmiłuj się nade mną grzesznikiem, Synu Boży zmiłuj się nade mną grzesznikiem, Synu Boży zmiłuj się nade mną grzesznikiem”. Powtarzał to w kółko jak opętany, bez końca.

5 Powrót do Domu

Abidan wstał z ziemi. Był już poranek. Na niebie zajaśniało słońce. Jego ciało było w opłakanym stanie. W duszy czuł wielki pokój. Nikogo wokół już nie było. Czuł się jakby miał sen. Ale to nie był sen. Widział Świętą Rodzinę. Błogosławił Boga. Powoli wyruszył w drogę powrotną do domu swego ojca do Korozain. Jego dusza była biała. Chciał zanieść Dobrą Nowinę najpierw swojej rodzinie. Wiedział, że nie będzie to łatwe, gdyż ten zły fach, którym się do tej pory parał, przejął po ojcu, a ojciec po dziadku. Była to rodzinna tradycja z pokolenia na pokolenie. Ale teraz miał moc Jezusa i chciał czynić tylko dobro.
Był już może w połowie drogi, gdy dopadła go przeszłość. Czterech członków gildii zabójców otoczyło go na rozstaju dróg. Zjawili się nagle, niczym senne zjawy z przeszłości. Każdy z nich był okapturzony tak, że nie można ich było rozpoznać. Mieli miecze. On był bezbronny, nie miał miecza i cienia szansy na przeżycie. Teraz jednak nie robiło to różnicy, bo już nie chciał zabijać, nawet takich zbirów jak jego dawni towarzysze. Jeden z nich odezwał się:
-Abidanie synu Kenaza! Złamałeś pierwsze prawo naszej gildii i pohańbiłeś ród swego ojca. Zaniechałeś wykonania zlecenia uderzając w reputacje naszej wspólnoty. Musisz umrzeć. Czy chcesz coś powiedzieć przed śmiercią?
-Odnalazłem Prawdę. - Jego twarz jaśniała pokojem i uśmiechem, mimo paskudnej
szramy na twarzy. - Jezusa Nazarejczyka Syna Bożego. On przyszedł zbawić mnie i was od ...
Nie dokończył zdania, bo cztery miecze przeszyły go na wylot. Osunął się na kolana, krew popłynęła mu z ust, ale zdążył jeszcze wyszeptać:
-Wybaczam wam. - I upadł.

"Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi." (J 1,9)

środa, 14 grudnia 2011

Jan od Krzyża i opętana mniszka

Gdy Teresa przebywała w Segovii, w Avila zdarzyły się rzeczy niepojęte w życiu ojca Jana. Zdobył tam rozgłos


wielkiego egzorcysty z powodu swej władzy nad szatanami. Najgłośniejszym przypadkiem, obserwowanym przez całe miasto, była historia Marii de Olivares Guillamas, augustianki z klasztoru Matki Bożej Łaskawej, w którym Teresa de Cepeda y Ahumada mieszkała jako pensjonarka. Klasztor "to mały budynek o nędznym wyglądzie, wzniesiony na miejscu, gdzie przedtem był meczet. Położony jest na południowy wschód od miasta, za murami, obok potężnych maszt Puerta del Alcázar" (O. Crisógono).


Maria de Olivares, rodem z Avila, złożyła w tym klasztorze śluby w 1563. Zwróciła na siebie uwagę serią dziwnych zdarzeń, których nie można było wyjaśnić. Bez odbywania dokładnych studiów znała i bardzo dobrze umiała objaśnić Pismo święte. Mówiono, że "rozmawia we wszystkich językach i zna wszelkie dziedziny nauki". Przybywało wielu uczonych, aby wysłuchać jej komentarzy Teologicznych i interpretacji Biblii.


Niektórzy historycy bawili się nawet w sporządzanie listy sławnych mężów, którzy badali tego wyjątkowego ducha: Mancio de Corpus Christi, dominikanin, Bartolomé de Medina, także dominikanin, Juan de Guevara, augustianin (jego wykłady na uniwersytecie w Salamance były tak wzniosłe, że uchodziły za "cudowne"), Luis de Leon, mistrz wielu nauk, znawca Biblii, augustianin. Nie wiemy, czy brały w tym udział inne osobistości Avila: don Franciszek de Salcedo, Julian z Avila, czy któryś ze znakomitych Dominikanów lub Jezuitów. Krótko mówiąc, uczeni teologowie i sławni erudyci odwiedzający Avila "uznali tego ducha za dobrego, a cudowną znajomość nauk za rzecz nadprzyrodzoną".


Nie wszystko jednakże było jasne. Do Avila przybyli prowincjał Augustianów i prawdopodobnie ojciec generał. Rozmowa z mniszką wcale ich nie uspokoiła. Odnieśli się do cudu z rezerwą i nie potrafili zapomnieć o swoich wątpliwościach. Słyszeli o świętości ducha i wiedzy Jana od Krzyża. Dlatego chcieli, aby zobaczył on mniszkę. Nalegali, ale Jan odmawiał, motywując to prawdopodobnie brakiem doświadczenia w tej dziedzinie i swoim młodym wiekiem. Miał wtedy niespełna 32 lata.


Przełożony Augustianów wydał mu pozwolenie na wielokrotne wchodzenie i wychodzenie z klasztoru, aby bez przeszkód mógł zbadać tę wyjątkową sprawę. Natychmiast uzgodnili termin pierwszego spotkania. O wyznaczonej porze Jan od Krzyża wszedł do parlatorium. Z drugiej strony nadeszła mniszka. Zawsze wprawiała wszystkich w podziw ostrym językiem, dobrymi, dowcipnymi powiedzeniami. "Jednak, gdy ujrzała małego, niepozornego zakonnika, nie potrafiła niczego z siebie wykrztusić. Oniemiała, zaczęła drżeć i pocić się jak winowajca przed sądem. Nie zamienili ani słowa".


Ojciec Jan wyszedł z parlatorium i oznajmił w sekrecie ojcu generałowi, że mniszka została opętana przez złego ducha i że wiele razy będzie trzeba powtarzać egzorcyzmy. Przełożony zgodził się. Od tej chwili Jan mógł czynić wszystko, co uznał w tej sprawie za słuszne. W końcu zgodził się więc udzielić pomocy. Wiele lat później powiedział, że przed rozpoczęciem egzorcyzmów "poinformował inkwizytorów dystryktu o otrzymanym pozwoleniu czynienia wszystkiego, co niezbędne" (Biblioteca Mistica Carmelitana 14, 190).


Zaczęły się dziać rzeczy nieprawdopodobne. Jan, nie zdając sobie sprawy z ryzyka, jakie podjął, rozpoczął duchowe przygotowania: modlił się, pościł, odprawiał pokutę i czynił różne wyrzeczenia. Całe dni i tygodnie poświęcał pracy: egzorcyzmom, spotkaniom, katechezie. Chciał uwolnić biedną opętaną nie tylko od demona, ale i od zamętu umysłowego, którego padła ofiarą.


Szatan odmawiał opuszczenia ciała, twierdząc, że mniszka jest jego własnością. Oddała mu się dobrowolnie, podpisując własnym imieniem pakt i pieczętując go krwią. Jan nie rezygnował i pewnego dnia, podczas mszy, ukazał mu się ten dokument. Natychmiast go spalił.


Po zniknięciu tajemniczego papieru mniszka na pewien czas odzyskała równowagę ducha, ale szatan nie poniechał jej. Zjawiał się pod postacią ojca Jana lub zakonnicy, pisał w imieniu Jana, dawał złe rady doprowadzając mniszkę do szaleństwa. Kazał jej iść do konfesjonału, gdzie kusił przebrany w szaty ojca Jana i niszczył nadzieję na ratunek.


Ostatni atak był wyjątkowo silny. Egzorcyzmy przekształciły się we wstrząsające widowisko. Po długich sprzeciwach i dyskusjach złe duchy "odeszły krzycząc, że od czasów Bazylego nikt im się tak zdecydowanie nie przeciwstawił. Mniszka zemdlała, ale po chwili przyszła do siebie. Siedziała na ziemi odpoczywając po wysiłku. Wstała już całkiem zdrowa" (Alonso).


Ojciec Jan sporządził memoriał, w którym przedstawił swój pogląd na sprawę. Został on dołączony do procesu Marii de Olivares. Święta Inkwizycja z Valladolid przesłała materiały procesowe do głównego trybunału w Madrycie. 23 października 1574 z Madrytu przyszedł list: "Natychmiast po jego otrzymaniu przed Trybunałem Świętej Inkwizycji ma się stawić ojciec Jan od Krzyża, karmelita bosy. Zostanie przesłuchany w sprawie memoriału przysłanego tejże Inkwizycji".


Ojciec Jan udał się do Valladolid. W pierwszych dniach listopada przywieziono tam także Marią de Olivares, która została umieszczona w klasztorze Matki Bożej.


Ojciec Jan, wielki egzorcysta, posiadający moc zwalczania złych duchów, stał się znany. W liście do przeoryszy z Medina del Campo, Agnieszki od Jezusa, jesienią 1574 matka Teresa pisała: "Córko moja, bardzo mi przykro z powodu choroby siostry Izabeli od św. Hieronima. Przysyłam wam ojca Jana od Krzyża, żeby ją uzdrowił. Bóg obdarzył go łaską wypędzania demonów z ciał ludzi opętanych. W Avila właśnie uwolnił pewną osobę od trzech legionów demonów. W imieniu Boga zażądał, by powiedziały mu, kim są. Usłuchały go natychmiast".


Ojciec Jan pojechał do Medina del Campo i spotkał się z mniszką, która uchodziła za opętaną. Zrozumiał, że zaszła pomyłka. Izabela od św. Hieronima (Alvarez) była po prostu chora psychicznie. Zmarła 23 listopada 1582.


Przypadek Marii de Olivares był najtrudniejszy i bez wątpienia najsłynniejszy, ale nie jedyny, w którym pomógł spowiednik z La Encarnación. Świadkowie mówili jeszcze o paru podobnych.

José Vicente Rodrígues OCD, Bóg mówi pośród nocy,
Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 1991.

(źródło: www.karmel.pl)

Kontinuum śmierci

O nocy, coś prowadziła,
Nocy ty milsza nad jutrznię różaną!”
(Noc ciemna - Św. Jan od Krzyża)

Noc jest mi światłem, ratunkiem. W nocy otulony ciemnością, znajduję schronienie przed prawdziwą nocą. Wraz ze zmierzchem powraca pokój serca, bo jestem sam, niewidoczny, ukryty, nie muszę nic mówić, nic robić, o niczym decydować. Mogę trwać w wolności i modlić się do ukrytego Boga.
Jutrznia różana, na którą budzi się życie, jest mi śmiercią. Jest nocą ciemną, w której lęk zalewa duszę. Budzą się zastępy demonów, a Bóg zasypia. Światłość poranka oślepia moje zmysły i wolę. Nie wiem kogo spotkam, nie wiem co odpowiem, nie wiem gdzie się schowam. Wiem, że jestem widoczny, pod obstrzałem tysięcy oczu. Ranią mnie słowa, ranią gesty, nie wiem jak od nich uciec. Boję się mojej reakcji, poczucia winy, wstydu. Ucieczka zawodzi, bo wciąż pojawia się jakiś człowiek, modlę się żeby nie podniósł wzroku. Podniósł! Budzi się agresja – miecz obosieczna. Nic nie mogę zrobić, tylko czuć w żyłach agresję, która rani tylko mnie. Gdy opada, pozostaje poczucie winy.
Dusza – mieszkanie Boga, gdy jest pusta, jest otchłanią bezmierną. Nieskończonym kontinuum śmierci – czarnym i pustym. Otwarłem bramę twierdzy duszy i dałem krok w czarną mgłę. Teraz opadam, a wszystko czego się łapię aby iluzją oszukać mrok duszy - dźwięki, obrazy, rzeczy tego świata - też opada. Rozsypuje się ta iluzja w mych dłoniach a brutalna prawda spod niej wyziera.
Walcząc o haust powietrza, coraz rzadziej wypływam na powierzchnię. Łapię jeszcze oddech na Eucharystii, ale i tu nadzieja gaśnie. Głębiny mnie pochłaniają. Światło znad wody ciemnieje. Nie mam już siły po raz kolejny wypłynąć na powierzchnię żeby złapać oddech. Poddaję się prądom morskim, opadam.
Z głębokości wołam do Ciebie, Panie,
o Panie, słuchaj głosu mego!” (Ps 130,1-2)
Bóg niestety milczy. Jedyny, który naprawdę istnieje, jest jakby nie istniał. A świat rozpada się na miliony kawałków.
Wciąż opadam. Z każdym nowym dniem z przerażeniem obserwuję, że nadal nie ma dna. Czy kiedyś skończy się to opadanie? Nie mam siły na wyciągnięcie ręki aby złapać się czegokolwiek. Obserwuję tylko małe błyski z różnych stron gasnącej nadziei. Są jak wyciągnięte do mnie dłonie innych ludzi z pomocą. A gdy chcę się ich złapać – dłonie rozpływają się, iskierki gasną. Jeszcze do niedawna, wypatrywałem ich, a teraz się ich boję. A one wciąż się pojawiają nie po to żeby dać szansę ratunku, ale żeby mnie ranić swoją iluzją nadziei, która na dnie duszy nie chce do końca umrzeć. Czy w końcu któraś z nich okaże się prawdziwa? Czy są tylko po to, żeby mnie dręczyć? Oczekuję zmierzchu, ciemności, nocy, bo tam nic mnie nie rani. Kolejne osiem godzin spokojnego trwania, aby na drugi dzień znów wystawić się na rozdzierający ból dziennego światła.
Pamięć jest szczególnym demonem. Moja pamięć jest jak biała dama, w której mieni się beztroskie dzieciństwo, szczęśliwe lata młodości, pokój serca i radość, szczęście z bycia wśród ludzi, wakacje, podróże, pamięć rodzinnych świąt, prezentów, choinki, światełek. Gdy odwracam od niej wzrok, staje się szczególnie gorzka. Podróż w czasie jest tym boleśniejsza im dłużej trwa. Lepiej się nie cofać, bo teraźniejszość i tak dopadnie cię swoim obłędem.
Jest jednak gorszy demon. Można go nazwać czarną damą, bo ona przychodzi po to by zadawać śmiertelne rany. Jest nią bezdenny żal za złe decyzje. Obserwuję swoje życie i widzę, że każdy kolejny zakręt był w złą stronę. Wszelkie odnogi decyzyjne trwają już w przeszłości i nie ma do nich dostępu.
Umieściłeś mię w dole głębokim,
w ciemnościach, w przepaści.” (Ps 88,7)
Wyobraź sobie, że jedziesz nocą dobrze oświetloną autostradą do domu. Skręcasz w zjazd, którego z upragnieniem oczekiwałeś. Okazuje się, że to nie ten zjazd. Nie możesz się już cofnąć na autostradę. Próbujesz szukać innej drogi, w panice skręcasz w kolejną złą drogę dużo słabiej oświetloną, jeszcze węższą od poprzedniej. W końcu w desperacji porzucasz i tą drogę i skręcasz w las. Z każdym skrętem coraz mniej widzisz a teraz dodatkowo otaczają cię mroczne drzewa. Cały czas masz poczucie, że twój dom jest w całkiem innym regionie, a ty już nie możesz tam dotrzeć, wyjechać z lasu, musisz zostać na zawsze w tym mroku. A prawdziwe życie toczy się gdzieś daleko. Tam czekały na ciebie szanse, awanse, szczęście, rodzina, dzieci, przyjaciele. Niestety straciłeś to wszystko. Trwasz w ciemnym lesie sam i z drżeniem serca próbujesz dać krok w losowo wybranym kierunku. Modlisz się tylko, żeby nie wciągnęło cię bagno lub, żeby ktoś lub coś nie wyszło ci na spotkanie. Kroczysz bardzo powoli niemalże niezauważalnie. Cień nadziei mówi ci, że kiedyś wyjdziesz z tego lasu, ale co wtedy zastaniesz?
Boję się, że gdy wyjdę (jeśli w ogóle) to będzie końcówka mojego życia i bezkres pustyni – brak owoców życia. Czas ucieka. Z czym stanę przed Bogiem? Ten lęk jest najsilniejszy.
Uważajcie, czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie. Bo rzecz ma się podobnie jak z człowiekiem, który udał się w podróż. Zostawił swój dom, powierzył swoim sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał.” (Mk 13,33-34)
Z każdym dniem Pan domu się zbliża a ja nic nie zrobiłem i nic nie mam, co mógłbym Mu dać.

Żyję, nie żyjąc w sobie,
Nadziei skrzydła rozwieram,
Umieram, bo nie umieram!”
(Żyję nie żyjąc w sobie / Vivo sin vivir en mi - Św. Jan od Krzyża)

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Przypowieść o nielitościwym bracie.

Był sobie bardzo biedny człowiek, który wychowywał samotnie dwóch synów. Całe swoje życie uprawiał rolę ledwo wiążąc koniec z końcem. Zapragnął on lepszego życia dla swoich dzieci. Pewnego dnia nic nie mówiąc sprzedał swój dom, przekazał pieniądze starszemu synowi i wysłał obu do szkoły w wielkim mieście. Na pożegnanie uściskał ich, nakazał starszemu synowi opiekować się młodszym i odszedł. Pozostało mu włóczyć się po świecie, gdyż nie miał już nic. Tymczasem synowie rozpoczęli naukę. Starszy syn domyślał się jaką ofiarę poniósł ich ojciec i nie chciał jej zmarnować. Postanowił dobrze się uczyć. Młodszy był jednak beztroski i nie przykładał się do nauki tak, że w końcu groziło mu wyrzucenie ze szkoły. Gdy dowiedział się o tym jego brat, zaczął mu robić wymówki i pogardzać nim, gdyż miał świadomość jak wielki dar marnuje. Co dzień groził mu, że jeśli nie zacznie się uczyć to on go nie chce znać albo, że spotka go odpowiednia kara. I w końcu nadszedł dzień, w którym wyrzucono młodszego brata ze szkoły. Jego brat stwierdził w złości: ma to na co zasłużył, bo dosięgła go sprawiedliwa kara. Po roku otrzymał informację o śmiertelnej chorobie ojca. Przybył do schroniska, gdzie akurat mieszkał ojciec i usłyszał:
-„Gdzie jest twój brat synu?”
-„Nie wiem ojcze, nie chciałem go znać, bo zmarnował twój majątek i spotkała go właściwa kara.”
Na to ojciec:
-„Synu. To ty jesteś winny jego zaginięcia. Dałem ci majątek, żebyś się opiekował sobą i nim, a ty go samowolnie ukarałeś. Nie zależało mi na karze i sprawiedliwości, ale na uratowaniu was od biedy. Dlaczego nie pozostawiłeś mi prawa do osądzenia jego? Przecież to była moja ofiara a nie twoja.
Tak też jest z chrześcijanami, którzy pragną kary dla grzeszników. Gdy Jezus przyjdzie, spyta się: „Gdzie są twoi bracia i siostry?” A co wtedy odpowiemy jeśli nie zrobimy wszystkiego aby ich uratować? Dlaczego żądamy sprawiedliwości dla dusz, które nie my stworzyliśmy i za które nie my cierpieliśmy? Jeśli ofiara Jezusa na krzyżu jest dla nas naprawdę bezcenna, to zrobimy wszystko dla uratowania innych, ponieważ w Sercu umierającego Jezusa było miłosierdzie a nie sprawiedliwość.

czwartek, 8 grudnia 2011

Twierdza Wewnętrzna - Mieszkanie Piąte

Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: "Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon". Na to odrzekł mu Jezus: "Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz". Wtedy opuścił Go diabeł, a oto aniołowie przystąpili i usługiwali Mu. (Mt 4,8-11)
Piąte mieszkanie: Bóg i życie Boże opanowują duszę i przeważają jako forma życia nad życiem naturalnym. Zaczyna się dokonywać zjednoczenie z Bogiem, charakteryzujące się kontemplacją życia i śmierci Chrystusa. Pojawiają się pierwsze łaski specjalne odnośnie do człowieczeństwa Jezusa Chrystusa. Dusza dochodzi do habitualnego stanu modlitwy zjednoczenia. Jest to już prawdziwy stan mistyczny. Następuje doskonałe zjednoczenie woli duszy z wolą Boga. Rozpoczyna się nowy sposób życia wewnętrznego. (T.wstęp)
Dusza, która wytrwa w walce z ciałem, światem i szatanem, zostaje wprowadzona do piątego mieszkania, gdzie owe pokusy naturalne już nie mają żadnego wstępu. Kroczy ona za wolą Boga i dzięki temu dochodzi do zjednoczenie z Bogiem. Otrzymuje łaskę habitualnego stanu modlitwy, który jest stałym zjednoczeniem jej woli z wolą Stwórcy.
Ale tu do tego piątego mieszkania jaszczurki owe, jakkolwiek by były subtelne, już nie mają wstępu. Tu już ani wyobraźnia, ani pamięć, ani rozum nie zdołają zamącić szczęścia, którym dusza z Bogiem swoim zjednoczona się cieszy. Sam nawet diabeł, jeśli jeno zjednoczenie z Bogiem jest prawdziwe, nie zdoła, śmiało to twierdzę, dostać się do tego mieszkania ani żadnej szkody wyrządzić, bo Majestat Boski tak tu jest blisko złączony z samąż istnością duszy, że zły duch nie waży się przystąpić, ani nawet, jak sądzę, nie jest zdolny dostrzec tej tajemnicy. (T.V.1.5)
Powiedziałam: jeśli zjednoczenie z Bogiem jest prawdziwe. Słowa te może zastanowiły was; więc są, pytacie, inne jeszcze nieprawdziwe zjednoczenia? Jest ich aż nadto! Może i diabeł wprawić duszę w zachwycenie, choćby nad rzeczą marną, jeśli się dusza zbytnio w niej rozmiłuje, ale nie będzie to zachwycenie takie, jak je sprawuje Bóg; nie będzie w nim tej słodkości i tego zadowolenia duszy, i tego pokoju, i tej rozkoszy, jakie towarzyszą prawdziwemu od Boga zachwyceniu. (T.V.1.6)
Dusza prawdziwie oddana Bogu i zjednoczona z Jego wolą rozpozna zwodzenie Złego. Zjednoczenie z Bogiem jest pełne pokoju i miłości aż do szpiku kości. Na słodkości Złego może się złapać jedynie ktoś, kto szuka pociech duchowych ponad wolę Bożą i unika cierpienia.
Te królewskie piwnice winne to, jak ja rozumiem, sam środek i najgłębsze wnętrze duszy naszej, do którego Pan nas wprowadza, kiedy i jak chce; sami, jakkolwiek byśmy się starali, wnijść tam nie możemy. Jest to rzecz boskiej wielmożności Jego, wprowadzić nas do tego środka duszy, gdzie i sam wchodzi; a na większe jeszcze okazanie, iż to własna sprawa Jego, nie chce, by w tym wnijściu Jego wola nasza jaki bądź udział miała, prócz zupełnego oddania się Jemu. (T.V.1.12)
Pan wprowadza nas w tę komnatę dzięki swojej łasce. My nic nie możemy zrobić poza całkowitym oddaniem się Jemu. Jeśli by ktoś próbował dołożyć własnych starań, przeszkodzi tylko łasce Bożej.
O Panie, jakież tu nowe strapienie poczyna się dla tej duszy! Kto by się tego spodziewał po otrzymaniu łaski tak wysokiej? Ale tak jest: w ten czy w inny sposób zawsze nam trzeba nosić krzyż, póki tu żyjemy. I kto by mi dowodził, że od czasu, jak dostąpił tej łaski, wciąż używa rozkoszy i spoczynku, temu odpowiem, że jej nigdy nie zaznał. Może, jeśli mu było dane dojść do poprzedniego mieszkania, zakosztował jakich słodkości i smaków, do których bodaj czy nie przyczyniła się jeszcze słabość natury albo może i diabeł, który mu w taki sposób daje do czasu odpoczynek, aby mu później tym sroższą wojnę wytoczył. (T.V.2.9)
Na każdym etapie życia duchowego duszę dotykają cierpienia, i chociaż są one różnej natury, to dopóki żyje w ciele, musi nosić swój krzyż.
O dziwna potęgo łaski Bożej! Wszak jeszcze kilka lat, może i kilka dni temu, dusza ta żyła sobie spokojnie, troszcząc się tylko o siebie. Któż jej teraz rzucił do serca tak szeroką, tak bolesną troskę o drugich, której by sama z siebie i po długich latach rozmyślania nie nabyła i nigdy by tą drogą do takiego bólu nie doszła, jaki teraz czuje? Bo chociażbym dni całe i lata strawiła na zgłębianiu i zastanawianiu się nad tym, jak wielkim złem jest grzech, jak wielkim nieszczęściem obraza Boga i że przecież ci, co idą na potępienie, są dziećmi Bożymi i braćmi moimi, jak również nad niebezpieczeństwami, w jakich żyjemy, i szczęściem z opuszczenia tego nędznego życia, czy wszystko to starczy na wzbudzenie we mnie podobnego uczucia? - Nie starczy, córki! Wszystko to, co możemy wzbudzić przez rozmyślanie ani z daleka nie może iść w porównanie z tym bólem, który tu ogarnia i przenika aż do szpiku duszę, choć się o to nie stara, a może i nie chce. (T.V.2.11)
Potęga łaski Bożej może wzbudzić nadnaturalny ból nad duszami upadłymi, to Boża miłość dla bliźnich i troska o ich zbawienie. Do tej łaski nikt nie dojdzie naturalną drogą medytacji, bo nawet dochodząc do mądrości rozumem, nie jest w stanie sam z siebie wykrzesać takiej mocy do miłowania i do uczynków miłosierdzia, które nie zważają na własną szkodę. Podobnie było z człowiekiem, który czynił dobrze, bo tak go nauczono, ale nie otwarł się na łaskę i odszedł:
Gdy wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: "Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?" Jezus mu rzekł: "Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę". On Mu rzekł: "Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości". Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: "Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!" Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości. (Mk 10,17-22)
Wróćmy już do gołąbki naszej i zobaczmy, choć w części niejakiej, łaski, jakich Bóg jej użycza w tym stanie. Rozumie się zawsze, że otrzyma je pod warunkiem usilnego z jej strony starania o ciągły postęp w służbie Bożej i w poznaniu samej siebie. Bo gdyby chciała poprzestać na tym, że takiej wysokiej łaski dostąpiła, i opierając się na niej, opuściłaby się w pracy nad sobą i zboczyłaby z drogi wiodącej do nieba, to jest z drogi przykazań, niechybnie spotkałby ją los onego motyla, który, wykluwszy się z poczwarki, pozostawia nasienie, z którego nowe żyjątko się zrodzi, ale sam umiera i ginie na zawsze. (T.V.3.1)
Co w nim bowiem jest najcenniejszego, to właśnie w tym usposobieniu woli się zawiera i niepodobna, by doszedł do owego stanu modlitwy zjednoczenia ktoś, kto nie ma całkowicie zdanej woli na wolę Boga. (T.V.3.3)
Tak jak dusza nic nie może uczynić aby dostąpić łaski poza otwarciem się na Boga, tak nie otrzyma jej na pewno jeśli nie będzie się usilnie starała w doskonaleniu i w służbie Bożej. Należy tu odróżnić działania zmierzające do otrzymania łaski od uczynków wypełniających wolę Bożą. Obydwa rodzaje nie są tak doskonałe, aby móc zapracować własnymi siłami na łaskę. Dlatego wszelkie starania własne o łaskę są pozbawione sensu. Natomiast wypełnianie woli Bożej bez oglądanie się na jakiekolwiek korzyści może zostać nagrodzone ale nie musi bezinteresownym darem Boga.
Najpewniejszym znakiem, po którym poznać możemy, czy spełniamy tę dwojaką powinność, jest, zdaniem moim, wierne przestrzeganie miłości bliźniego; bo czy kochamy Boga tak, jak należy, tego, mimo wielu wskazówek potwierdzających, że Go kochamy, na pewno jednak nigdy wiedzieć nie możemy; ale łatwo jest poznać, czy kochamy bliźniego. Im wyższy więc ujrzycie w sobie postęp w tej cnocie miłości bliźniego, tym mocniej, miejcie to za rzecz pewną, będziecie utwierdzone w miłości Boga. Bo tak wielka jest miłość Jego ku nam, że w nagrodę za miłość, jaką okażemy bliźniemu, pomnoży w nas obficie miłość ku Niemu; jest to, według mnie, rzecz tak pewna, że niepodobna mi wątpić o tym ani na chwilę. (T.V.3.8)
Trudno jest zweryfikować naszą miłość do Boga, który jest niewidzialny. Miłość jednak ma to do siebie, że jest całkowicie bezinteresowna tak jak deszcz padający na dobrych i złych. Jeśli naprawdę będziemy przepełnieni miłością Bożą, to obdarujemy nią nie tylko Boga, ale wszelkie stworzenie i bliźnich, którzy są zarówno przyjaciółmi naszymi jak i wrogami. Taka jest natura prawdziwej miłości.
Chytre są i niezliczone zdrady szatana; całe piekło gotów poruszyć, aby w nas wmówić, że posiadamy tę czy ową cnotę, kiedy jej w rzeczy samej nie posiadamy. I wie dobrze diabeł, co robi, bo ciężka z tego oszukania bywa szkoda dla duszy. Nigdy te urojone cnoty, rodzące się z takiego korzenia, nie mogą być wolne od próżnej chwały i pychy, a tylko te, które od Boga pochodzą, czyste są od tej zakały. (T.V.3.9)
Śmiech mię nieraz bierze na widok pewnych dusz, które w czasie modlitwy wyobrażają sobie, że pragną upokorzenia i publicznego sponiewierania dla miłości Boga, a potem wykręcają się jak mogą, aby się nie przyznać do małego jakiego uchybienia; (T.V.3.10)
Ojcowie pustyni mawiali: „Jeśli cię chwalą, nie wzbraniaj się, bo ci, którzy się wzbraniają pragną aby ich dwa razy chwalono”. Natura ludzka zraniona grzechem pierworodnym nie jest w stanie dojść do doskonałej świętości w życiu ziemskim. Droga doskonałości przypomina raczej obieranie cebuli. Gdy obierasz zewnętrzne części, którymi są niedoskonałości, dochodzisz do następnych, bardziej wewnętrznych niedoskonałości. W końcu obrawszy cebulę z wszystkich części, nic nie zostaje. Człowiek wtedy poznaje prawdę o sobie, że nic dobrego nie posiada. Jeśli ktoś chce się pozbyć pychy, szatan może go zwieść podsuwając mu pychę przebraną w fałszywą pokorę. Taki człowiek będzie się uniżał i pogardzał innymi, którzy się nie uniżają. W rzeczywistości będzie chodził w pysze groźniejszej od tej pierwszej, bo nieświadomej. Prawdziwa pokora to prawda o sobie i sprawiedliwość czyniona innym w zgodzie z tą prawdą. Jeśli dojdziemy do prawdy o nas samych, że jesteśmy nikim, to zawsze będziemy się cieszyli z sukcesów innych i będziemy ich podnosili na duchu, a o samych sobie nie będziemy pamiętali. Natomiast fałszywa pokora prowadzi do komicznych sytuacji jak w tej anegdocie:
„Wchodzi kościelny do kościoła i widzi proboszcza, który kładzie się krzyżem i woła: „Panie zlituj się nade mną, bo jestem nikim. Prochem jestem i samą nędzą.” Kościelny poruszony taką gorliwością, kładzie się obok proboszcza i też woła: „Panie zlituj się nade mną, bo jestem nikim. Prochem jestem i samą nędzą.” Na to proboszcz oburzony: „No patrzcie patrzcie! Kto to śmie nazywać się nikim!?”.”
Gdy znowu widzę inne dusze, tak zacietrzewione w przedmiocie swego rozmyślania i tak skrępowane na modlitwie, iż nie śmieją, rzekłbyś, i poruszyć się ani myśli na chwilę odwrócić, by snadź nie uroniło im się co z tej odrobiny uczuć pobożnych i smaków duchowych, które im na modlitwie przyszły, myślę sobie, że są to dusze, nie mające jeszcze ani pojęcia o prawdziwej drodze, którą się dochodzi do zjednoczenia, kiedy tak na własnych pociechach i słodkościach zasadzają całe swoje nabożeństwo. Nie tędy droga, siostry, nie tędy! Bóg żąda uczynków! Gdy widzisz siostrę chorą, której możesz przynieść ulgę, nie wahaj się ani na chwilę poświęcić dla niej nabożeństwo twoje; okaż jej współczucie; co ją boli, niech ciebie boli i jeśli dla posilenia jej potrzeba, byś sama sobie odmówiła pożywienia, ochotnym sercem to uczyń, nie tyle dla niej samej, ile raczej dla miłości Pana, który wiesz, że tego pragnie. To jest prawdziwe zjednoczenie, bo tu wola nasza jedno jest z wolą Jego. (T.V.3.11)
Uczynki miłosierdzia są o wiele cenniejsze od modlitw, ponieważ czynem przychodzimy z pomocą bliźniemu z którym utożsamia się Jezus:
"Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". (Mt 25,40)
Inaczej choćbyście wszelkich na modlitwie doznawały pociech i słodkości, choćbyście nawet chwilami dostępowały modlitwy odpocznienia i małego jakiego zawieszenia władz (tak, iżby wam się zdawało, jak to się zdarza niejednej, żeście już doszły do szczytu), dopóki nie ma w was miłości bliźniego takiej, jaka być powinna, daleko wam, wierzajcie, do łaski zjednoczenia. (T.V.3.12)
Tym bardziej nasza droga doskonałości jest jeszcze daleka do przejścia, jeżeli cenimy ponad wszystko modlitwy przynoszące słodycze duchowe.
Nie sądźcie więc, by nabycie miłości nic was kosztować nie miało,... Pomnijcie, ile Boskiego Oblubieńca naszego kosztowała miłość, którą nas umiłował, i jako dla wybawienia nas od śmierci sam poniósł śmierć, i to taką okrutną śmierć na krzyżu. (T.V.3.12)
Daleko cenniejsza jest droga cierpienia, bo w niej Pan wypala w duszy to co niedoskonałe. Tu następuje prawdziwy postęp. Pociechy duchowe, których nie należy pożądać, są darem Pana aby umocnić duszę w jej walce. Należy za nie podziękować i przygotowywać się do dalszej walki.
Otóż, o ile ja rzecz rozumiem, modlitwa zjednoczenia nie dochodzi jeszcze do tego szczytu małżeństwa duchowego; ale, jak tu na ziemi, gdy dwoje ludzi chce się połączyć węzłem małżeńskim, stara się naprzód poznać wzajemnie, czy jedno sprzyja drugiemu, czy może się zrodzić między nimi miłość wzajemna, i mają w tym celu wspólne schadzki i rozmowy, podobnie również przygotowuje się i owo duchowe małżeństwo. Zgoda zobopólna już stanęła; dusza już dokładnie poznała, kto jest Ten, z którym ma się połączyć, i jakie to dla niej szczęście wejść w tak wysoki związek. Ma więc niezachwiane postanowienie czynić we wszystkim wolę swego Oblubieńca i niczego nie zaniechać, w czym może Mu się stać przyjemną, a Pan ze swej strony, widząc w swojej boskiej wszechwiedzy rzetelność i szczerość takiego jej usposobienia, cieszy się nią i chcąc, aby się lepiej jeszcze o tym przekonała, w nieskończonym miłosierdziu swoim raczy niejako przybywać do niej na schadzkę i jednoczyć ją z Sobą. Tak możemy pojąć przebieg tej modlitwy zjednoczenia, choć wszystko to trwa krótką tylko chwilę. (T.V.4.4)
Święta Teresa porównuje modlitwę zjednoczenia ze spotkaniem dwojga kochających się ludzi. Jest to jak randka umiłowanych, na której się poznają. Bóg podczas tego zjednoczenia widzi czystość intencji duszy i przygotowuje ją do zaślubin.
Tutaj łączność z Oblubieńcem polega jeszcze na jednym tylko chwilowym widzeniu się, i diabeł wszelkich użyje sposobów, aby ją rozerwał i węzeł zadzierzgnięty potargał. Później dopiero, gdy węzeł ten się zacieśni, gdy ujrzy duszę całkiem już oddaną Oblubieńcowi, już nie ma takiej śmiałości i boi się przystąpić, bo ile razy spróbuje, tyle razy dowie się z własnego doświadczenia, że nic nie wskóra i ze wstydem i stratą sromotną odejść musi, a dusza, którą napastował, tym większą tylko z napaści jego korzyść odniesie. (T.V.4.5)
...gdyby dusza zawsze była zjednoczona z wolą Bożą, rzecz jasna, że nigdy by zbłądzić ani zginąć nie mogła. Ale podchodzi ją diabeł swymi subtelnymi fortelami, i pod udanym pozorem dobrego, po cichu i nieznacznie, pociąga ją naprzód do małych niewierności, potem namawia do większych, wmawiając w nią, że nic w nich nie ma złego, za czym powoli rozum jej zaciemnia i wolę oziębia, i starą miłość własną do życia pobudza, aż tak, krok z krokiem oddali się od woli Bożej, a przystanie do swojej. (T.V.4.8)
Szatan próbuje jeszcze odciągnąć duszę od Boga, łudząc ją różnymi wizjami i kusząc pożądaniami jakim jest łakomstwo duchowe. Jest jednak coraz słabszy, bo bliskość Pana chroni duszę, a jeśli jest ona poddana ciężkim próbom to za Jego przyzwoleniem, aby tym większą nagrodę mogła odebrać.
Na uchronienie się od tych niebezpieczeństw diabelskich,... nie znam środka pewniejszego nad ten, byśmy z szczególną nieustającą pilnością i bacznością zważali na siebie, jak postępujemy w cnotach, czy nam ich przybywa, czy też ubywa, a zwłaszcza pod względem miłości zobopólnej i szczerego pragnienia, aby nas wszyscy mieli za najmniejszych i ostatnich, i doskonałego, o ile zdołamy, pełnienia powszednich obowiązków naszych. Tak badając siebie i Pana błagając, aby nas oświecił, łatwo od razu ujrzymy zyski nasze i straty. Nie sądźcie zresztą, by Bóg, gdy wyniesie duszę na tak wysoki szczebel, tak ją wypuszczał ze swej opieki, iżby diabeł, chcąc ją oszukać i skusić, łatwą miał z nią robotę; boska miłość Jego tak dba o tę duszę i tak na wszelki sposób pragnie uchronić ją od zguby, iż niezliczone wciąż zsyła jej wewnętrzne natchnienia i przestrogi, w świetle których dusza nie może, choćby nawet chciała, ukryć przed sobą, jeśli w czym jaką szkodę poniosła. (T.V.4.9)
Ponadto co pisze święta, najpewniejszą ochroną od złego jest posłuszeństwo Bogu, które należy weryfikować ze spowiednikiem. Posłuszeństwo doskonałe jest wtedy, gdy przedkładamy słowo spowiednika nawet nad wewnętrzne natchnienie Boże. Bóg bowiem, jeśli faktycznie mówi do nas, to w końcu natchnie również spowiednika naszego, aby wypełniła się Jego wola. Natomiast ufanie tylko wewnętrznym natchnieniom, nawet jeśli wydają się dobre, jest ślepą i niebezpieczną drogą. Tu szatan ma duże szanse zwieść duszę.
Święta Faustyna pisała w swoim Dzienniczku:
"Stopnie posłuszeństwa
Wykonanie prędkie i zupełne. – Posłuszeństwo woli, gdy wola skłania rozum do poddania się zdaniu przełożonego. Św. Ignacy podaje nadto trzy środki ułatwiające. Aby w przełożonym jakimkolwiek on by był upatrywać zawsze Boga. Aby rozkaz lub zadanie przełożonego usprawiedliwiać. Aby każdy rozkaz przyjmować jako Boży, bez roztrząsania lub zastanawiania się. Ogólny zaś środek – pokora.
Nic trudnego dla pokornego." (Dz 93)
Bo i niepodobna, aby dusza, doszedłszy do tej wysokości, ustała kiedy w ciągłym udoskonalaniu się. Miłość prawdziwa nigdy nie próżnuje, to więc bezczynne stanie na miejscu byłoby złym znakiem. (T.V.4.10)
Miłość jest dynamiczna, nigdy nie ustaje. Tak jak Słońce oświetla promieniami Ziemię i wszystko co na niej rośnie, nie może zatrzymać swych promieni, tak miłość nie może istnieć bez działania, bez modlitwy, dobrego słowa i dobrych uczynków.
Bóg w mieszkaniu piątym przygotowuje duszę do przyszłych zaręczyn duchowych w szóstym mieszkaniu, gdzie nastąpi jeszcze głębsze zjednoczenie duszy ze swoim Stwórcą.