środa, 21 grudnia 2011

Opowieść Wigilijna

1 Gospoda

Judea – Mroczne czasy Heroda Wielkiego
Betlejem
W karczmie wieczorną porą gwar biesiadników nie ustępował pamiętnym bitwom Izraelitów. Każdy miał coś do powiedzenia a wręcz do zakrzyczenia. Przy nalewkach, przy których języki się rozwiązują, co trochę dochodziło do zwad i kłótni. Co ostrzejsze spory uciszane były przez pomagierów karczmarza – dwumetrowych osiłków.
Pora robiła się późna, gdy otwarły się z trzaskiem drzwi. W ciemnej przestrzeni nocy stała postać w kapturze świecącym od deszczu, który strugami spływał na ziemię.
-Nie ma miejsc – zakrzyknął karczmarz – WON!
Postać ani drgnęła. Cień na twarzy nie pozwalał rozpoznać kim jest nieproszony gość. W jednym momencie przy drzwiach pojawiło się dwóch pomocników z kijami.
-Nie słyszałeś co szef mówi? Nie ma miejsca dla takich śmieci jak ty.
W tym momencie koniec kija powędrował w stronę zakapturzonej głowy. Nie zdążył jej dosięgnąć, gdy rękojeść miecza pozbawiła połowy zębów jednego z osiłków. Drugi z nich schował się, gdyż odeszła mu ochota na konfrontację.
Nieznajomy wszedł, usiadł w koncie sali i nie zdejmując kaptura wbił wzrok w barmana. Ten, mimo że nie dostrzegał twarzy przybysza, wiedział, że musi go obsłużyć. Podszedł i z pogardą zapytał czego chce. Do pogardy wnet dołączyła odraza na widok twarzy, która mignęła w ułamku sekundy przy palących się świecach. Nie był to przyjemny widok. Nieznajomy miał szramę biegnącą od lewego martwego oka przez usta aż po żuchwę. Pamiątka po nieudanym zleceniu.
-Długo jeszcze będziesz dumał? - Wypalił zuchwale karczmarz. Jednak wewnątrz zaczął dygotać ze strachu. Dostrzegł pierścień, który noszą członkowie gildii zabójców.
-Co macie najmocniejszego?
-Coś się znajdzie. - Odwrócił się na pięcie i szybko odszedł za bar.
Po chwili człowiek w kapturze sączył powoli nalewkę lustrując gwarne towarzystwo. Jego fach płatnego zabójcy zaszczepił mu ostrożność w każdych okolicznościach. Było to jego przekleństwem, gdyż żył w ciągłym napięciu i był świadom, że każdy następny dzień może być jego ostatnim dniem. Dwa stoliki dalej dostrzegł grupkę rozprawiających o sprawach wiary. Dochodziły do niego strzępy zdań o historii, Dawidzie, Salomonie i czasach świetności Izraela. Patrzył na nich ze współczuciem i pogardą. Gdyby Bóg istniał naprawdę, to nie pozwoliłby na hańbę tego narodu. Druga myśl, która mu zaświtała: gdyby Bóg istniał to lepiej byłoby mi kamień młyński uwiesić na szyi i rzucić się w morze. Odkąd pamiętał, od najmłodszych lat był uczony zabijać. Było to dla niego tak naturalne jak spanie i jedzenie. Raz jeden w życiu jako dorastający młodzieniec zagubił się w tłumie i trafił do pewnej synagogi. Nie pamiętał już nawet w jakim mieście. Pamiętał za to doskonale co wtedy usłyszał:
„Nieprawość mówi do bezbożnika w głębi jego serca; bojaźni Boga nie ma przed jego oczyma. Bo jego własne oczy [zbyt] mu schlebiają, by znaleźć swą winę i ją znienawidzić.” (Ps 36,2-3)
Te słowa jątrzyły mu duszę przez jego parszywe życie. Były rysą na doskonałej machinie do zabijania. I nadszedł ten fatalny dzień. Dostał zlecenie: „Zabić córkę pewnego bogatego kupca”. Była to zemsta wspólników w interesach. Stanął przed domem kupca. Dostrzegł krzątającą się dziewczynę. Wiek ocenił na około 16 lat. Unikał jej wzroku, wyciągnął miecz. Jego wzrok jednak nieopacznie padł na twarz dziewczyny i coś w jego duszy się zbuntowało. Mimo to ruszył w jej kierunku nauczony bezwzględności w wykonywaniu zleceń. Z każdym krokiem narastała w nim walka. Był zaskoczony. Zawsze walczył na miecze, a teraz rozpoczął walkę wewnętrzną. Słowa psalmu paliły go jak żywy ogień. Stanął przed młodą żydówką i zobaczył w jej oczach - niewinność. Nigdy tego wcześniej nie widział. Stał z podniesionym mieczem chwilę i... .
-Masz pieniądze czy nie?!! - Z zadumy wyrwał go karczmarz. Abidan, bo tak brzmiało imię przybysza, wyjął z torby sakiewkę i rzucił w stronę gospodarza.
-Zostanę na noc. Powinno wystarczyć. Przynieś jeszcze nalewki i daj mi spokój.
Wrócił myślami do analizy swojego przeklętego życia. Jeśli Bóg istnieje, jestem przeklęty, moja dusza to czerń z jednym białym punkcikiem - ową dziewczyną, której nie pozbawił wtedy życia i tym samym złamał prawo gildii. Został wyrzutkiem. Był myśliwym a został zwierzyną łowną. Jego dawni towarzysze ścigali go teraz. Mimo to nadal dostawał zlecenia, bo był dobry w swym fachu. Dotknął twarzy. Szrama nie pozwalała zapomnieć o opłakanym stanie w jakim się znalazł. O mały włos nie zginął z ręki dawnego „przyjaciela”, któremu kiedyś zawdzięczał życie. Teraz on w ramach wdzięczności zafundował mu zejście z tego świata. Ale cóż, musiałem się bronić – usprawiedliwiał się sam przed sobą. Czym ja się różnie od innych zabójców, że mam takie rozterki? Dumał chwilę z pustym wzrokiem utkwionym w blat ławy. Tak, wiem. Mam skazę, która kosztowała mnie tak dużo – wiem, że czynię zło zabijając, a oni tego nie wiedzą i są przez to doskonali.

2 Mężczyzna i Niewiasta

Drzwi gospody otwarły się. W drzwiach stanął Mężczyzna. Miał twarz skupioną, oczy czarne, szukające wsparcia. Poruszał się niepewnie, ale było w nim coś z determinacji gotowej oddać nawet życie niż się poddać. Abidan znał ten typ zachowania. Zawsze był wtedy ostrożny. Determinacja szybko zmienia się w desperację, a wtedy nic nie jest pewne. Widział kiedyś jak zlekceważony chuderlak zabił dwóch rasowych wojowników, tylko dlatego, że nie miał już nic do stracenia. A ten tu Mąż był raczej postawny ale i łagodny. Dosłyszał jak rozmawia z karczmarzem. Józef miał na imię. Za Jego sylwetką dostrzegł brzemienną Niewiastę. Nawet zaczął Im współczuć, bo widział jaka jest pogoda i w jakim są stanie. Wiedział, że karczmarz Ich nie przyjmie, ale nie chciał Im pomóc, nie chciał już nic dobrego w życiu zrobić. Raz jeden zrobił i to kosztowało go zbyt wiele. Zanim drzwi zatrzasnęły się z trzaskiem przed przybyszami, jego wzrok skrzyżował się ze wzrokiem owej Niewiasty.
Poczuł palący ogień niczym rozżarzony metal. Drugi raz w życiu zobaczył niewinność w oczach. Jego wzrok z natury pełen nienawiści napotkał na wzrok pełny Miłości. Po chwili stracił przytomność. Kiedy się ocknął leżał na zewnątrz bez miecza, bez torby i bez pieniędzy. Jego chęć odwetu, została zagłuszona przez pamięć tej fascynującej pełni Miłości i tego wzroku. Wstał i ruszył przed siebie. Było ciemno. Rozglądał się. Szukał tej dziwnej Pary. Mężczyzny o imieniu Józef i młodej brzemiennej Niewiasty. Nie wiedział po co to robi, ale było to silniejsze od niego. Zaczął biec, krzyczał, potykał się, przewrócił się, podniósł się, znów biegł, znów się przewrócił, zwichnął nogę, biegł dalej kulejąc i w rozpaczy rozglądał się dokoła. Na nic. Zaczął płakać. Położył się na plecach i coś dziwnego dostrzegł na niebie.

3 Gwiazda

Gdy tak leżał w błocie a deszcz lał się strugami na jego twarz, na niebie pojawił się jasny przesuwający się punkt. Bardzo się zdziwił. Nie wiedział co to jest, ale ogień wewnętrzny znów go zaczął palić. Podniósł się i ruszył za tym świecącym punktem. Biegł powoli, resztkami sił, w głowie mu się ćmiło. Ale widział punkt i to się tylko liczyło. To małe światełko kojarzyło mu się z jego duszą, w której panowała nieprzenikniona czerń i tylko mały punkcik – darowanie życia pewnej dziewczynie. Jeden jedyny raz w swoim życiu. Było to jedyne dobro, które uczynił drugiemu człowiekowi. Zmęczenie dawało mu się we znaki. Poślizgnął się, upadł, stracił przytomność. Kiedy wstał, nie wiedział ile czasu minęło, ale o dziwo ta niby gwiazda wciąż była na nieboskłonie tak jakby na niego czekała. Zmotywowało go to do dalszej pielgrzymki. Przeczuwał w sercu, że to jest jego ostatnia pielgrzymka. Pielgrzymka, która jak stłumiony płomień nadziei przebija się w mroku zła którym był przesiąknięty do szpiku kości. Nie wiedział co go czeka. Nadal sądził, że jest w beznadziejnej sytuacji, ale przeczuwał coś nieokreślonego, coś naprawdę dobrego, coś ponad wszystko co widział w życiu.

4 Narodzenie

Gdy dostrzegł ogień w oddali z wrażenia osunął się na zbolałych nogach. Zwichnięta noga odezwała się bólem, zignorował ją i pokuśtykał w stronę ognia. Ogień dochodził z groty. Zobaczył inne osoby. Ich wzrok był również ogarnięty jakąś nieokreśloną nadzieją dobrego, jakie miało się za chwilę wydarzyć. Minął ich i zbliżył się do groty.
Natknął się na innego pielgrzyma, chyba pasterza owiec i zaczął go wypytywać:
-Co tu właściwie się dzieje?
-”Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel. (Iz 7,14) – odparł wieśniak.
Abidan wpadł w zdumienie. Co on gada? Skąd u niego taka wiedza? Niepojęte! Zbliżył się jeszcze dwa kroki.
W jednym momencie usłyszał cichy płacz Dziecka. Jasność z groty uderzyła go swoją mocą, tak, że musiał upaść i zasłonić oczy. Dochodzący płacz był niczym śpiew Aniołów. Jego dusza również śpiewała. Ogarnęła go dziwna moc. Zaczął mówić ni to do siebie ni to do kogoś: „Synu Boży zmiłuj się nade mną grzesznikiem. Wyrzekam się zła. Oddaje Tobie moją duszę.” Nie wiedział dlaczego to mówi, ale był pewny, że tak ma być. Leżał twarzą do ziemi i powtarzał bez końca te słowa: „Synu Boży zmiłuj się nade mną grzesznikiem, Synu Boży zmiłuj się nade mną grzesznikiem, Synu Boży zmiłuj się nade mną grzesznikiem”. Powtarzał to w kółko jak opętany, bez końca.

5 Powrót do Domu

Abidan wstał z ziemi. Był już poranek. Na niebie zajaśniało słońce. Jego ciało było w opłakanym stanie. W duszy czuł wielki pokój. Nikogo wokół już nie było. Czuł się jakby miał sen. Ale to nie był sen. Widział Świętą Rodzinę. Błogosławił Boga. Powoli wyruszył w drogę powrotną do domu swego ojca do Korozain. Jego dusza była biała. Chciał zanieść Dobrą Nowinę najpierw swojej rodzinie. Wiedział, że nie będzie to łatwe, gdyż ten zły fach, którym się do tej pory parał, przejął po ojcu, a ojciec po dziadku. Była to rodzinna tradycja z pokolenia na pokolenie. Ale teraz miał moc Jezusa i chciał czynić tylko dobro.
Był już może w połowie drogi, gdy dopadła go przeszłość. Czterech członków gildii zabójców otoczyło go na rozstaju dróg. Zjawili się nagle, niczym senne zjawy z przeszłości. Każdy z nich był okapturzony tak, że nie można ich było rozpoznać. Mieli miecze. On był bezbronny, nie miał miecza i cienia szansy na przeżycie. Teraz jednak nie robiło to różnicy, bo już nie chciał zabijać, nawet takich zbirów jak jego dawni towarzysze. Jeden z nich odezwał się:
-Abidanie synu Kenaza! Złamałeś pierwsze prawo naszej gildii i pohańbiłeś ród swego ojca. Zaniechałeś wykonania zlecenia uderzając w reputacje naszej wspólnoty. Musisz umrzeć. Czy chcesz coś powiedzieć przed śmiercią?
-Odnalazłem Prawdę. - Jego twarz jaśniała pokojem i uśmiechem, mimo paskudnej
szramy na twarzy. - Jezusa Nazarejczyka Syna Bożego. On przyszedł zbawić mnie i was od ...
Nie dokończył zdania, bo cztery miecze przeszyły go na wylot. Osunął się na kolana, krew popłynęła mu z ust, ale zdążył jeszcze wyszeptać:
-Wybaczam wam. - I upadł.

"Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi." (J 1,9)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz