Miłość jest gotowością
dawania, bez oczekiwania czegokolwiek w zamian. Więcej – jest gotowością na
ofiarę bez względu na jej wielkość, bez oczekiwania na wdzięczność a nawet mimo
niewdzięczności i krzywd, jakie może wyrządzić osoba kochana.
Wzrastanie w miłości ma pewne
podobieństwa do wzrastania w modlitwie. Jest modlitwa dziecięca, młodzieńcza,
dorosłego i w końcu modlitwa doskonała. Miłość rośnie i doskonali się w pewnej
korelacji z wiekiem człowieka, natomiast modlitwa nie jest związana z wiekiem a
bardziej z samą wiarą człowieka. Ewolucję modlitwy i związanej z nią wiary
możemy też łatwo dostrzec w życiu Apostołów. Jezus od momentu, gdy ich powołał,
prowadził ich przez różne doświadczenia i był ich przewodnikiem i świadkiem na
każdym etapie, był doskonałym Człowiekiem i Bogiem, na którego przykładzie
mogli oni jak i my uczyć się i rosnąć w wierze.
1. Miłość dziecięca.
Wielu z nas może pamięta
czas przedszkolny lub wczesnoszkolny, gdy zostaliśmy zauroczeni drugą osobą.
Czuliśmy do niej sympatię i gotowi byliśmy spędzać z nią maksymalnie dużo czasu. Miłość
ta była dziecinna i niewiele miała wspólnego z doskonałą miłością, a jednak
była zalążkiem czegoś, co mogło urosnąć w przyszłości w prawdziwą miłość. Słowo
„kocham cię” miało bardzo ograniczony wymiar, gdyż nie mogło w umyśle dziecka
wiązać się z prawdziwym sensem, jakie niesie to słowo.
Modlitwa dziecięca to
modlitwa najczęściej wyrażona gotowymi formułkami i tekstami, ale również
naiwna w swojej motywacji tj. intencjach: Przeważa tu intencja prośby, aby Bóg
spełnił nasze postulaty, a często gdy nie spełni to obrażaliśmy się na Niego.
Jest tu relacja miłości transakcyjnej coś za coś. Często w chorobie obiecujemy,
że będziemy lepszymi ludźmi, tylko żeby nas Bóg wysłuchał i uzdrowił. Prawie nigdy
nie chcemy się wsłuchać w to, co Bóg by pragnął od nas usłyszeć lub dostać.
Jesteśmy skoncentrowani na sobie. Apostołowie na samym początku, zanim zostali
powołani, również byli skoncentrowani na sobie. W końcu żyli życiem zwykłych
Izraelitów, zabiegali o własny byt, część z nich pracowała w zawodzie rybaków a
mimo to byli świadomi przyjścia Mesjasza i jak się później okazało gotowi
wszystko zostawić i pójść za Nim. Tak jak dzieci, które czują do siebie
sympatię, tak oni poszli za Jezusem nie mając pojęcia gdzie ich to
„zauroczenie” zaprowadzi. Niestety wiara i modlitwa dziecięca dla wielu ludzi
może trwać przez całe życie i nigdy nie przemienić się w młodzieńczą. To są ci
ludzie, którzy urodzili się i wychowali w katolickich rodzinach i nigdy nie usłyszeli
głosu pójścia za Jezusem. Nigdy nie nawiązali relacji osobowej z Panem i gdyby
nie to, że zostali ochrzczeni przez rodziców, nigdy by się nie stali
chrześcijanami. Zwykle przez całe życie spowiadają się jedynie przed świętami z
tych samych grzechów a modlą się „paciorkiem”. Żyją własnym wybiórczym
dekalogiem, mają własne zdanie na temat nauczania Kościoła i są podatni na
porzucenie wiary, gdy stanie ona na drodze ich szczęścia. A tak naprawdę nigdy
nie byli wierzący.
2. Miłość młodzieńcza.
Ten etap miłości można
określić jako wielkie zauroczenie i gorące uczucie, które w swej istocie nie są
miłością. Są paliwem dla ludzkiego wymiaru osoby, która związana z drugą osobą mogła
mieć szansę i czas na dojrzewanie. Tu już jesteśmy całym sobą zaangażowani i
gotowi oddać życie za ukochaną drugą połówkę. Jednak to poświęcenie jest bardzo
płonne i niestabilne. W tej miłości w dużej mierze uczestniczy ciało a
konkretnie psychika z odmiennym stanem świadomości (uczuciem zakochania). Te
deklaracje miłości są mocno na wyrost. Podobnie było ze św. Piotrem, który był
gotów, jak deklarował, pójścia za Mistrzem nawet na śmierć i usłyszał wtedy, że
trzy razy się Go zaprze. (Mk 14,26-31).
W modlitwie jest podobnie.
Szczególnie w okresie nawrócenia się, człowiek żyje w duchowym pocieszeniu,
przeżywa wielkie uniesienia duchowe, chłonie rekolekcje, trwa na modlitwach i
śpiewach na cześć Boga. Duchowość ta jest w dużej mierze oparta na emocjach,
które są niezbędne na tym etapie. Ten etap jednak nie trwa wiecznie. Przychodzi
pierwsza noc. Św. Jan od Krzyża nazywa ją ciemną nocą zmysłów. Wielu ludzi
jednak unika tej nocy i na powrót skłania się do młodzieńczej wiary.
Uczestniczą w rekolekcjach i formacjach, które już dawno przerobili aby tylko
nakręcać się emocjonalnie, być świadkami cudów i przeżyć duchowych, wciąż
nawracając się i oddając życie Jezusowi. Niektórzy nigdy nie dorastają w wierze
i modlitwie, gdyż boją się owej nocy ciemnej. Podobnie też są ludzie, którzy w
miłości nie są w stanie dorosnąć. Mogą mieć 40 lat a wciąż zmieniać partnerów w
pogoni za uczuciem zauroczenia i zakochania, a gdy ono wypala się to znów
szukają kogoś innego.
3. Pierwsza noc ciemna - zmysłów.
Św. Jan od Krzyża nazwał tak
proces oczyszczenia i przejścia z wiary młodzieńczej do wiary dorosłego. Modlitwa
osoby, która weszła na ten etap staje się jałowa, ma ona wrażenie czystej
straty czasu, tak jak człowiek nabierający wodę ze studni wciąż spuszcza wiadro
po wodę i ciągnąc w górę widzi, że jest puste. Wielu osobom wiara się załamuje
i powracają do starego trybu życia lub na siłę próbują modlitwy młodzieńczej.
Jednak w rzeczywistości nigdy drugi raz jej nie przeżywają a tylko oszukują
siebie poprzez różne stany emocje. Ta noc jest o tyle nieprzyjemna, że ma się
poczucie utraty gruntu pod nogami. To, w co się wierzyło już nie wydaje się
takie pewne a próby pogłębienia wiary przynoszą skutek odwrotny – jeszcze
większą frustrację i zniecierpliwienie. Trwanie na modlitwie jest drogą przez
mękę. Świt w tej nocy zaczynamy dostrzegać wtedy, gdy te same treści (Pismo
św., modlitwy), które w modlitwie młodzieńczej przynosiły radość a w nocy
ciemnej stały się całkiem puste, znów zaczęły do nas przemawiać, ale na dużo
głębszej płaszczyźnie. Tak jak kiedyś podziwialiśmy Jezusa i chcieliśmy Go
naśladować, tak teraz zaczęliśmy widzieć rzeczywistość Jego oczami i rozumieć
Jego motywację. Noc ta wypaliła wszystko co ludzkie, emocje, wyobrażenia,
pamięć, wolę a pozostawiła i udoskonaliła to co jest duchowe. Dla Apostołów
taki moment przyszedł wraz ze śmiercią Jezusa. Wszystko wydało się stracone a
oni byli gotowi rozejść się i wieźć życie jak dawniej.
Miłość też przechodzi taką
noc. Zwykle przychodzi ona na zakochanych niedługo po ślubie. Od zawsze dziwiły
mnie bajki dla dzieci opowiadające o miłości, które zwykle kończyły się
zdaniem: „a potem żyli długo i szczęśliwie”. I zwykle o takim życiu marzą
narzeczeni przed ślubem. Życie jednak weryfikuje ten stan. Noc ciemna w miłości
przychodzi w momencie, w którym zaczynamy widzieć wady u małżonka. Zastanawiamy
się gdzie się podziała ta miłość, którą tak byliśmy upojeni. Targają nami
pokusy podziwiania innych zakochanych i trwania w żalu, że nas to już nie
dotyczy, bo przyszła szarość życia. Denerwują nas zachowania drugiej osoby,
wspomnienia związane z nią przestają mieć dla nas jakąkolwiek wartość. Zdjęcia
ślubne najlepiej schowalibyśmy w szufladzie. Wtedy przychodzi pokusa zdrady
małżonka, często też dochodzi wtedy do rozwodów. Na płaszczyźnie wiary można by
to porównać z szukaniem podniet duchowych w religiach wschodu, które wydają się
niezwykle barwne, ale które w konsekwencji są zdradą jedynego Boga. I tak też
bywa w małżeństwie. Dobrą wiadomością jest to, że ta noc kiedyś się skończy,
chociaż może trwać różnie u różnych osób.
4. Miłość dorosłego.
Po przejściu ciemnej nocy
zmysłów, miłość jest oczyszczona z naiwnych wyobrażeń i zachowań młodzieńców.
Teraz stali się oni już dorośli, wiedzą po co są ze sobą, wiedzą co oznacza
prawdziwa miłość i są gotowi ją dawać nic nie otrzymując w zamian. Przeszli
trudny okres, który wystawił ich na próbę i tam nauczyli się odrzucać własne ja
i oczekiwania względem siebie.
W modlitwie dorosłego,
panuje spokój, uporządkowanie oraz głęboki wymiar duchowy, który w modlitwie
młodzieńczej był zasłonięty przez emocje i wyobraźnię. Nic z tych rzeczy, które
wcześniej targały wierzącym, nie jest w stanie zakłócić modlitwy. Jest ona
trwaniem przy Bogu z zamiarem dawania z miłości. Modlitwa najczęściej wtedy ma
motywację dziękczynną i chwalebną. Jeśli pojawia się prośba to najczęściej za
kogoś.
Dla Apostołów był to moment
zmartwychwstania Pana Jezusa a później zesłania Ducha Świętego. Wiedzą już jaka
jest ich misja. Mają w sobie rzeczywistą odwagę bez pustych deklaracji. Idą w
świat z postanowieniem pełnienia woli Bożej i w gotowości poniesienia nawet śmierci.
Jednak ta miłość również
musi przejść swoją noc.
5. Druga noc ciemna - ducha.
Jest to noc o wiele
ciemniejsza i bardziej przerażająca od tej pierwszej. O ile pierwsza
oczyszczała wiarę czy miłość z niedoskonałości ludzkiej natury, o tyle ta noc
oczyszcza ducha z wszelkich korzeni przywiązania do czegokolwiek innego niż
Bóg. Dusza przechodząc przez oczyszczający ogień, staje twarzą w twarz z
nicością, ponieważ Bóg całkowicie ukrył się przed nią. Pozostaje sama tylko
wiara, wszystko inne ulega destrukcji. Jest to właściwie czyściec za życia.
Zmienia się tu nie tyle ludzka natura co istota bytu człowieka.
Miłość małżeńska również
przechodzi coś w rodzaju nocy ducha, chociaż ma ona inny wymiar. Miłość
dorosłego, jaką mieli w sobie kochające się osoby była skłonna dawać nie
oczekując niczego w zamian. Jednak było to za mało. Dawanie z siebie też ma
swoją granicę. Taką granicę w małżeństwie osiągają małżonkowie, gdy wchodzą w
kryzys wieku średniego. Połowa życia skłania do refleksji nad przemijaniem, nad
własnym dorobkiem, nad sensem własnego życia. Wtedy człowiek dochodzi do
wniosku, że wszystko co osiągnął w życiu a nawet miłość jest nieistotne, bo
wszystko i tak pochłonie śmierć. Jedni popadają w depresje, inni uciekają w
świat zostawiając współmałżonka lub też uciekają we własny świat często
wirtualny a jeszcze inni trwają w ogniu nicości i bezsensu, wierząc gdzieś na
dnie duszy w prawdziwą miłość. Nie widzą jej, ale bardzo ją pragną. Ich życie
wydaje się stracone, ale mimo to nie chcą porzucić wartości, które uznawali w
życiu za najważniejsze. Taką noc przeżył św. Piotr, gdy spytał się Jezusa: Quo
vadis, Domine? (Dokąd idziesz Panie). Wtedy właśnie na szali postawił własne
życie i wrócił do Rzymu ponieść śmierć.
6.Miłość doskonała.
To miłość, w której człowiek
jest gotów oddać siebie samego. Jest to miłość doskonała, bo oddaje totalnie wszystko
nic nie zachowując dla siebie.
W wymiarze wiary jest to
małżeństwo duchowe z Jezusem: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie
Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest
życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie.
(Ga 2,20)”.