Byłem kilka miesięcy temu z przyjaciółmi w Krakowie w szpitalu w odwiedzinach pewnego kapłana, który był w stanie agonalnym z powodu białaczki. Weszliśmy w dwójkę do sali gdzie leżał i modliliśmy się nad nim. Pozostała trójka stała na korytarzu i również się modliła na głos. Później się zamieniliśmy. Sytuacja była niecodzienna dla innych chorych, ale nikt się tym nie przejmował. Kapłan był przytomny, dziękował nam i na koniec pobłogosławił nam kładąc ręce na głowie. Zapamiętałem tylko jego uśmiech i ciepłe ręce. W ogóle go nie znałem. Widziałem go wtedy pierwszy i ostatni raz w życiu.
Ze szpitala poszliśmy na rynek. Była ciepła czerwcowa noc. Miasto tętniło życiem. Grupy roześmianej młodzieży w pubach i na ulicach bawiły się w najlepsze. Po wcześniejszych przeżyciach miałem jakiś nieokreślony niepokój. Zjedliśmy posiłek i wracając z odwiedzin wstąpiliśmy jeszcze do Sanktuarium w Łagiewnikach do kaplicy Wieczystej Adoracji.
W kaplicy zastała nas wyjątkowa atmosfera. Było kilka osób, panował półmrok oraz oświetlona monstrancja z Najświętszym Sakramentem. Modliliśmy się długą chwilę. W głowie miałem same kontrasty tego dnia: ciężko chory ksiądz, nocne życie Krakowa a teraz głęboka cisza i spokój przy Panu Jezusie. Tak jakoś skojarzył mi się ten bawiący świat z orkiestrą na Titanicu. Porównanie trochę oklepane ale to akurat pomyślałem.
Po kilku tygodniach dowiedzieliśmy się, że ten kapłan zmarł. Historia dobiegła końca. Dlaczego teraz o tym piszę? Uświadomiłem sobie to, że ta historia wryła się w nasze serca. Kapłan wrył się nam w serca, a przez niego również Pan Jezus, którego wtedy ujrzeliśmy jeszcze w Hostii.
Wspominam to teraz przez pryzmat dnia dzisiejszego i ataków na Krzyż i Kościół. Wiem, że to są całkiem inne rzeczywistości. Jednak coś je łączy – ludzkie SERCE. Są różne siły ścierające się na tym świecie, wielkie mocarstwa, silne ideologie, potężne ruchy liberalne, rzeczywiste siły militarne. Wszystko to przychodzi, zbiera swoje żniwo i odchodzi w zapomnienie. Dlaczego? Siły te nie mają wstępu do ludzkich serc. Jezus ma przystęp do serca, gdyż jest uległy, nie wdziera się siłą, nie grozi odwetem, tylko czeka cierpliwie i z pokorą. A gdy już zostanie przyjęty – króluje niepodzielnie. Wtedy na nic się zdadzą ideologie, mocarstwa, wojsko, manipulacje, kłamstwa. Wszystko to spływa jak woda po kaczce, nawet życie traci wartość w obliczu Jezusa. Wtedy wolność człowieka, która jest wpisana w jego istnienie zwycięża wszelkie przeciwności, wszelkie ataki, tortury a nawet śmierć. Można zniszczyć człowieka psychicznie, fizycznie, odebrać mu godność, oskarżyć i uwięzić. Można siłą uczynić mu cokolwiek. Nie można tylko jednego – złamać woli serca. W sercu jesteśmy zawsze wolni. Dlatego chrześcijaństwo trwa i jest niezwyciężone.
Historia z owym kapłanem pokazuje jak słabe i kruche jest życie ludzkie. Pokazuje zarazem głębszą rzeczywistość, jak silne i niezniszczalne jest serce oddane Jezusowi. Poprzez słabość fizyczną i śmierć jednych, zasiew przynosi plon stukrotny u innych. Paradoksalnie wojna z Kościołem jest bronią obosieczną, która obraca się przeciw agresorowi, a Kościół wydaje plon zroszony krwią wierzących. Lęk przed schyłkiem Kościoła jest nieracjonalny, ponieważ jeśli Bóg jest Panem Wszechświata, to w Jego ręku jest wszystko.
„Dokąd zaprowadzi nas Chrystus na tej ziemi, nie wiemy i nawet przed czasem nie powinniśmy o to pytać. Wiemy tylko, że dla tych, którzy kochają Boga, wszystko ostatecznie na dobre się obróci. A poza tym wiemy, że drogi Pana idą dalej niż drogi tego świata.” (św. Benedykta od Krzyża Edyta Stein – patronka Europy)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz